Rok temu wiedzieliśmy, co dalej. Ja planowałam w końcu wrócić do pracy, młodszy syn szedł do przedszkola, córka do pierwszej klasy. Byłam po słowie z organizacją pozarządową, w której miałam zajmować się zdobywaniem pieniędzy na realizację społecznych działań – czyli crowdfundingiem. To było moje marzenie, powrót do korzeni, bo w NGO-sach działałam jeszcze na studiach – opowiada Marta Górska. Firma komputerowa jej męża Janka radziła sobie na tyle dobrze, że mogli myśleć o zatrudnieniu opiekunki i zapuszczeniu korzeni. – Przez lata wynajmowania mieszkania od znajomych w końcu uzbieraliśmy nieco, by rozejrzeć się za kupieniem czegoś na własność. Byliśmy po pierwszych rozmowach z bankiem w sprawie kredytu. To nic, że oznaczało to zobowiązanie na dwie dekady. Myśleliśmy: jesteśmy młodzi, ogarnięci, nie żyjemy ponad stan, damy radę – mówi Marta. Pokazuje w internecie mieszkania, które chodzili oglądać. Trzy pokoje z kuchnią na trzecim piętrze, rynek wtórny, Mokotów. Bez szaleństw, ale też takie, by było na lata. Z planów nie zostało już nic.

Jest cios, jest unik

Najpierw firma komputerowa Janka przeniosła się z wynajmowanego biura do mieszkania i piwnicy. – Tak było taniej, bo jak wszyscy mali przedsiębiorcy w pierwszym lockdownie dostaliśmy w kość. Niby życie przeniosło się do sieci, ale nie przysporzyło to nam klientów. Może ludzie stali się bardziej zaradni i nie potrzebowali nowego sprzętu, a stary naprawiali własnym sumptem? – zastanawia się Marta. Początkowo spadek dochodów nie był tak odczuwalny, bo para zrezygnowała z wielu codziennych przyjemności, jak zakupy w drodze do biura czy kawa na wynos. Kina i tak były zamknięte. Z czasem okazało się to za mało. – Stanęliśmy przed wyborem: albo zaczniemy się zadłużać u rodziny, znajomych – czego zawsze unikaliśmy jak ognia – albo sięgniemy do naszej żelaznej rezerwy przeznaczonej na nowe mieszkanie – opowiada kobieta.
Reklama
Długo się nie zastanawiali. Oszczędności powoli topniały, a potem, jak wspomina, poszło lawinowo. – Odebrałam telefon od mojego niedoszłego pracodawcy, który powiedział, że przeprasza, ale jedyne, co mi może zaoferować w obecnej sytuacji, to praca pro bono. Na studiach tak robiłam, bo cieszyłam się, że mogę poznać branżę. Rzecz wymarzona dla studentki ostatniego roku resocjalizacji, ale nie dziś. Podziękowałam i uzgodniliśmy, że będziemy w kontakcie.
Wówczas była jeszcze dobrej myśli. Ustalili z mężem, że ona weźmie na siebie prowadzenie rachunków firmy...

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>