Jedyny warunek, jaki stawia firma przed inwestorem, to posiadanie sporej gotówki. Trzeba bowiem wyłożyć z kieszeni minimum 50 tysięcy złotych. Specjaliści z New World Art Collectors kupią wówczas za te pieniądze dzieła sztuki, które uważają za dobrze rokujące.
Firma ma działać trochę jak fundusz inwestycyjny, a trochę jak spółka akcyjna. Po wpłaceniu gotówki klient stanie się udziałowcem w firmie, która będzie za niego kupowała dzieła sztuki. Wraz ze wzrostem ich wartości drożeć będą też udziały w spółce, a więc i portfel klienta będzie pęczniał.
Szefowie firmy na łamach "Gazety Prawnej" tłumaczą, że minimalny okres inwestycji, który może przynieść klientowi satysfakcjonujący zysk, to od trzech do pięciu lat. Oczywiście klient może sprzedać wcześniej swe udziały, ale musi się wówczas liczyć z tym, że kupione w jego imieniu obrazy nie miały czasu zwielokrotnić swej wartości.
Dziennik "Polska" pisze, że na "artystycznej lokacie" można zarobić nawet sto razy więcej, niż się zainwestowało. Gazeta podaje przykład obrazów Wilhelma Sasnala, które na początku wieku kosztowały 1,5-2 tys. zł. Teraz trzeba za nie zapłacić nierzadko 140 tys. złotych.
Jak specjaliści z New World Art Collectors rozpoznają, które obrazy będą hitami domów aukcyjnych za kilka lat? Kierują się fachową wiedzą. Mają doświadczenie, bo prezes spółki kieruje galerią Fundacji Sztuki Polskiej ING, która w ciągu ostatnich czterech lat podwoiła swą wartość.