DGP: Jak epidemia koronawirusa wpłynie na polską gospodarkę? Banki już zaczynają ciąć prognozy wzrostu. mBank przewiduje, że PKB w tym roku wzrośnie tylko o 1,6 proc. Jeśli taki scenariusz się spełni, to mamy poważne napięcia w budżecie.
Paweł Borys: Przy tak dynamicznie zmieniającej się sytuacji prognozy nie nadążają za wydarzeniami i są nieaktualne. Zwracam uwagę na to, co się dzieje na rynkach finansowych. Rentowność obligacji amerykańskich gwałtownie spadła do historycznego minimum poniżej 0,5 proc., w Europie są one w wielu krajach znów ujemne, cena baryłki ropy od początku roku obniżyła się o ponad połowę, o prawie 20 proc. spadły indeksy giełdowe. Mamy najpoważniejsze zawirowania gospodarcze od kryzysu w latach 2008 i 2009, a rynki wskazują na wysokie ryzyka wejścia gospodarki światowej w recesję. Główne ryzyko dotyczy strefy euro. Dla Europy największym problemem będzie to, co dzieje się we Włoszech, a tam materializuje się najgorszy możliwy scenariusz. Ten kraj już był na granicy recesji, a teraz jest tylko pytanie, jak będzie głęboka. Włochy zagrożone są także kryzysem zadłużenia.
Co to oznacza dla Polski?
Wchodzimy w ten trudny okres z gospodarką opartą na mocnych fundamentach – znacznie niższy dług publiczny do PKB, zrównoważony budżet centralny, stabilny wzrost, historycznie niskie bezrobocie, brak nadmiernej ekspansji kredytowej i wysokie kapitały oraz płynność banków. O stabilności polskiej gospodarki w obliczu tak nadzwyczajnych turbulencji świadczy – pierwszy raz w historii – stabilny kurs złotego i popyt na polskie obligacje skarbowe.
Dlaczego, skoro jesteśmy dzisiaj mocno powiązani gospodarczo ze strefą euro?
Same Włochy i Chiny to tylko 5 proc. udziału wartości dodanej w konsumpcji finalnej w Polsce. Gospodarka jest przygotowana na kryzys na światowych rynkach i nie ma powodu do niepokoju, ale negatywne skutki na pewno odczujemy i należy być gotowym także na złe scenariusze. Głównym ryzykiem byłby rozwój epidemii w Niemczech czy Francji, którzy są naszymi istotnymi parterami handlowymi, oraz oczywiście w samej Polsce, jeżeli skutkiem byłaby dłuższa kwarantanna w wielu regionach kraju. W okresie od I do III kw. wzrost PKB będzie niższy, szczególnie w sektorach związanych z transportem, przemysłem maszynowym, edukacją, branżą detaliczną czy turystyką. Ale sektory najmocniej dotknięte kryzysem, czyli np. turystyka czy branża transportowa, nie stanowią istotnego wkładu do PKB. Turystyka to mniej niż 2 proc., a we Włoszech ponad 10 proc.
Jesteśmy małą otwartą gospodarką z silnym wpływem na wzrost eksportu. Globalne łańcuchy dostaw są poprzerywane, kwarantanny będą ograniczały produkcję i usługi, firmy napotkają na problemy płynnościowe, zatory płatnicze. Kanałów, którymi epidemia uderzy w gospodarkę, jest wiele i będzie to uderzenie gwałtowne.
Sytuacja jest nadzwyczajna i wszystko zależy od tego, czy uda się szybko zahamować rozprzestrzenianie epidemii w Europie. Bez wątpienia będziemy obserwowali duży negatywny wpływ na wzrost w Polsce. Ryzyko gwałtownie się zwiększyło. Zagrożenia materializują się w kilku miejscach. Pierwsze jest podobne do tego sprzed dekady, czyli zaburzenia płynności w związku z tym, że banki przykręcą albo zakręcą kurek z kredytami dla przedsiębiorstw. Jeżeli zaostrzą kryteria dostępu do finansowania dla małych i średnich firm, to będzie duży problem. Są branże, które będą mocno dotknięte. Część firm będzie miała problem z realizacją zamówień, np. ze względu na brak półproduktów z Azji. Tyle że poziom integracji naszej gospodarki z chińską w ramach łańcucha dostaw nie jest na szczęście aż tak duży. Być może będziemy beneficjentem tej sytuacji i część łańcuchów produkcji z Chin przeniesie się do nas.
Jednak to kwestia przyszłości, gdy dzisiaj płonie dom, nie ma co planować jego remontu.
Zgoda, mówimy o horyzoncie co najmniej kilku kwartałów.
Jakie jeszcze rysuje się ryzyko dla wzrostu?
Kolejny groźny element to potencjalne załamanie konsumpcji i pogorszenie sytuacji na rynku pracy. Gdyby nagle rozwój epidemii wymusił potrzebę nakładania masowych kwarantann (już zamykane są szkoły) i ludzie, zamiast iść do pracy, zostawaliby w domach, to spowodowałoby problemy w produkcji, a jednocześnie ograniczenie wydatków. Wszystko zależy od tego, ile taki stan potrwa. Rząd ma naprawdę dobrą strategię walki z epidemią. Przykład Włoch pokazuje zaś, że lepiej podjąć szybko radykalne działania, nawet jeśli są niepopularne społecznie czy mają krótkotrwały negatywny wpływ na aktywność gospodarczą, niż pozwolić, aby sytuacja z epidemią wymknęła się spod kontroli.
Dzisiaj rząd kontroluje znacznie większą część sektora bankowego, niż to miało miejsce w 2009 r. Czy podmioty z udziałem Skarbu Państwa powinny zostać zobligowane do tego, aby akcja kredytowa nadal się kręciła? W poprzednim kryzysie PKO BP został na placu boju, ale zapłacił za to pogorszeniem jakości portfela kredytowego.
W latach 2008–2009 brakowało rozwiązań systemowych. Trudna sytuacja zagranicznych banków matek wymusiła na ich polskich córkach zakręcenie kurka kredytowego. W tej chwili na rynku funkcjonuje jednak program gwarancji de minimis w BGK, który dwa lata temu został rozszerzony. Dzięki temu instrumentowi można znacząco ograniczyć ryzyko braku finansowania dla przedsiębiorstw, szczególnie małych i średnich. W ubiegłym tygodniu premier Mateusz Morawiecki poprosił zespół rządowy o przygotowanie takiego pakietu potencjalnych działań chroniących gospodarkę przed negatywnymi skutkami epidemii. Liderem jest w nim minister rozwoju Jadwiga Emilewicz. My, jako Grupa PFR, też w nim partycypujemy, w tym od strony dostarczania konkretnych instrumentów antykryzysowych.
Jakie to są instrumenty?
Obok wspomnianych gwarancji de minimis z BGK mamy kredyty z dopłatami, KUKE (Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych) zabezpiecza obrót zagraniczny, do tego PARP (Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości) już poinformowała firmy, że mogą wydłużać terminy związane z sięganiem po unijne środki i na pewno im nie przepadną. Podjęliśmy więc szybkie działanie, aby mieć pakiet, który zacznie działać tu i teraz. Warto, aby przedsiębiorcy wiedzieli, z czego już dzisiaj mogą skorzystać.
Wiele z tych rozwiązań to pokłosie kryzysu lat 2008–2009.
Tak. Pamiętajmy, że od 2013 r. jest ustawa, która definiuje przedsiębiorstwo z problemami finansowymi. Przewiduje ona możliwości rekompensowania z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych np. postojowego w firmach, szkoleń czy innego typu rekompensat. Warto też pamiętać, że przedsiębiorcy mogą zwrócić się do ZUS – ważne, aby to się stało przed terminem płatności składek na ubezpieczenie społeczne – o wyznaczenie nowego terminu płatności. Czyli mogą sobie odroczyć składki.
Sytuacja jest jednak nadzwyczajna, a my mówimy o zwyczajnych działaniach, które mogą być przydatne, gdy mamy zwykłe, cykliczne spowolnienie, a koronawirus szykuje nam kryzys.
W tak nadzwyczajnej sytuacji może być uzasadniona nowelizacja budżetu państwa i wdrożenie pakietu stymulacji fiskalnej gospodarki połączonego z ochroną rynku pracy i wsparciem przedsiębiorców.
Co miałby stymulować?
Mniej wspierania konsumpcji, bo tutaj problemem będzie zaufanie. Kluczowe jest zwiększenie wydatków na inwestycje i tych związanych z rynkiem pracy. Chodzi o inwestycje infrastrukturalne, które szybko tworzą miejsca pracy, dają możliwość pozyskania nowych zamówień. To istotne, bo pewnie za chwilę spadnie poziom inwestycji prywatnych, więc te publiczne mogą łagodzić sytuację. To tylko jeden przykład. Do tego niezbędna byłaby nowelizacja tegorocznego budżetu państwa, bo jesteśmy w nowej sytuacji. Mamy poważne ryzyko kryzysu makroekonomicznego w gospodarce światowej i należy podjąć działania stymulujące wzrost. Łącznie z tym, że należy przyjrzeć się regule wydatkowej.
Przyjrzeć to znaczy zawiesić jej działanie? Ustawa przewiduje takich ruch m.in. w przypadku stanu wyjątkowego.
Moja opinia jest taka, że chociaż reguła wydatkowa przewiduje możliwość zwiększenia wydatków na podstawie tzw. klauzul trudnych czasów, to ta formuła jest nieefektywna. Powoduje bowiem działanie z dużym opóźnieniem i nie przewiduje takich sytuacji jak epidemia, a czas na reakcję jest teraz. Szczególnie że mamy niski dług publiczny w relacji do PKB. Dlatego impuls budżetowy rzędu kilkunastu miliardów złotych nie powoduje, że grożą nam napięcia w finansach państwach. Reguła sprawdza się, bo trzyma dyscyplinę w finansach publicznych, tyle że mechanizm działania na sytuacje kryzysowe jest nieefektywny. Należy to poddać dyskusji, a uzasadnienie do poprawy klauzuli złych czasów i zwieszenia wydatków dla mnie jest oczywiste i leży w interesie społecznym. Im szybciej podejmiemy działania, tym ich koszty będą niższe. Jeśli w wyniku związanych regułą rąk rząd będzie mógł działać dopiero w 2021 r., to może się okazać, że przez wzrost bezrobocia, upadłości firm, koszty pobudzenia gospodarki będą wtedy bardzo wysokie.
Jednak już dzisiaj mamy wysoki deficyt, który po odjęciu dochodów jednorazowych, przekracza 2 proc. PKB. Poprzedni kryzys pokazał, jak trudno i długo się go ogranicza i ile wyrzeczeń to kosztuje.
Budżet państwa jest zrównoważony, głównie w efekcie uszczelnienia systemu podatkowego.
Tyle że ten całego sektora finansów jest wciąż deficytowy.
Zgoda, ale jeśli patrzymy na dochody jednorazowe, to warto zwrócić uwagę, że część wydatków też ma potencjalnie taki charakter. Mówimy zresztą o impulsie fiskalnym wartym od 0,5 do 1 proc. PKB, a nie takim jak w 2009 r., kiedy deficyt zbliżył się do prawie 8 proc. PKB.
Wtedy uratowało nas to przed recesją, ale pokazało też, jak trudno się później finanse państwa naprawia.
Jeśli teraz podejmiemy działania odpowiednio wcześnie, to koszty będą znacznie niższe niż wówczas. We Włoszech opozycja mówi już o działaniu na poziomie 50 mld euro, czyli 2,5 proc. tamtejszego PKB. Komisja Europejska przygotowuje pakiet stymulacji. Widać, że mamy sytuację nadzwyczajną i musimy być gotowi na podjęcie szybkich działań.
Czy bank centralny powinien włączyć się do działania? W USA zdecydował się na szybką reakcję i obniżył stopy o 50 pb.
W kryzysie 2008-2009 ciężar działań spoczął na bankach centralnych, które w skoordynowany sposób cięły stopy procentowe, ale natura ówczesnych zawirowań była inna. Mieliśmy trudną sytuację w sektorze finansowym i QE ratowało banki przed upadłością. Były zawirowania na rynku walutowym, banki nie pożyczały sobie pieniędzy i nie dostarczały kapitału do gospodarki realnej. Teraz mamy do czynienia z szokiem podażowym i popytowym, a polityka pieniężna niewiele może tu pomóc, chyba, że dojdzie do ograniczenia płynności w sektorze bankowym. Stabilność sektora bankowego jest z kolei znowu dużym ryzykiem w strefie Euro.
A co ze stopami procentowymi NBP?
Dzisiaj mamy politykę pieniężną, która już wspiera wzrost gospodarczy, poprzez ujemne realne stopy procentowe. Nie ma wiec powodu do szybkich działań, choć sytuacja jest dynamiczna i być może aktywna polityka NBP również będzie potrzebna. Uważam, że obecnie kluczowa jest ochrona rynku pracy, wydatki na zdrowie i impuls fiskalny. Zakładam, że przy tak aktywnej polityce Rządu przez te zawirowania przejdziemy suchą stopą i oby tak było.
Perspektywy polityki monetarnej zmieniają się szybko. Wysoka inflacja rozbudzała jeszcze niedawno perspektywę podwyżek stóp procentowych. Tyle, że wzrosty cen za chwilę wyhamują, bo zmniejszy się popyt gospodarstw domowych, a do tego silnie obniżyły się ceny ropy. Wyzwaniem dla NBP jest teraz raczej utrzymanie stabilności finansowej. Obniżki stóp procentowych obecnie raczej nic nie zmieniłyby.