Czytając brytyjski dziennik „The Guardian“, można by pomyśleć, że wojna to coś dobrego. Wojna handlowa, rzecz jasna. Oto Richard Partington w jednym z felietonów zauważa, że zaostrzająca się w ostatnich miesiącach protekcjonistyczna bójka między USA a Chinami stopiła majątek najbogatszych ludzi świata w sumie o 2 bln dol. i zmniejszyła ich grono o 100 tys. osób (do ok. 18 mln według World Wealth Report). Partingtona to nie cieszy. Najwyraźniej jego zdaniem to zbyt mało, gdyż pisze, że „zamożni tego świata zanotowali duże straty, ale ich pozycja wciąż ostro kontrastuje z resztą planety. (...) Łączne bogactwo tych 18 mln ludzi to niemal równowartość rocznego PKB całego globu”.
Co prawda Partington nie nawołuje wprost do dalszego masowego wprowadzania protekcjonistycznych ceł i regulacji wymierzonych w międzynarodowy handel, które jeszcze mocniej uderzą w bogatych, ale inni robią to za niego. Zwłaszcza koreański ekonomista Ha-Joon Chang, który poświęcił obalaniu „mitów o wolnym handlu” całą swoją karierę. W Polsce jego książki wydaje „Krytyka Polityczna”, a – wiele na to wskazuje – czyta je sam premier Morawiecki. Nie dość, twierdzi Ha-Joon Chang, że nie ma przekonujących i jednoznacznych dowodów na korzyści płynące z międzynarodowej wymiany, to jeszcze doktryna wolnego handlu stanowi ideologiczne narzędzie do podporządkowywania sobie mniejszych i biedniejszych narodów przez światowe potęgi. „Źli Samarytanie” (tytuł jednej z jego książek) Zachodu innym wypisują recepty, których sami nigdy nie stosują.
Bieda dla wszystkich!
Z Koreańczykiem zgodziłby się pewnie komunistyczny dyktator Chin Mao Zedong. On także nie znosił handlu i bogatych. Ale jego czasy słusznie minęły. Mao musi dzisiaj przewracać się w grobie, gdy chińscy ambasadorowie na Zachodzie urządzają pogadanki dla dziennikarzy, ludzi biznesu i polityki, w trakcie których częstują ich całkiem socjalistycznym, bo darmowym posiłkiem, ale opowiadają rzeczy zgoła niesocjalistyczne. Wiem, bo uczestniczyłem w tych spotkaniach.
Czego się dowiedziałem? Rzeczy, które w XIX w. „sprzedawali” innym narodom imperialni Brytyjczycy. Na przykład, że wolny handel to korzyść dla obu stron, że w jego ramach nikt nikogo nie wyzyskuje i że uruchomienie przez Donalda Trumpa protekcjonistycznej spirali szkodzi nie tylko USA i Chinom, ale też całemu światu. Nowe taryfy celne powodują bowiem zakłócenia w globalnym systemie dostaw i produkcji, czyli w światowym „łańcuchu wartości”. Jeśli Chiny w wyniku ceł mają problemy z pozyskaniem surowców z tańszego źródła A, muszą zastąpić je droższymi surowcami ze źródła B. Rosną więc koszty produkcji i ceny, po których opłaca się Chinom eksportować produkt finalny np. do naszego kraju. Polski nabywca płaci więcej, a PKB wolniej rośnie.
W czasach wojen handlowych czynnikiem hamującym wzrost jest także rosnąca niepewność polityczna co do ich przebiegu. Jeśli niemiecki koncern motoryzacyjny, który ma w Chinach fabryki, obawia się, że USA nałożą cła na import aut z Państwa Środka, to sama ta obawa wystarczy do ograniczenia produkcji, co odbije się też na niemieckiej gospodarce. Tak właśnie tłumaczy się wiosenne spadki produkcji za Odrą. Ewentualne spowolnienie u naszego największego partnera gospodarczego nie jest dobrą wiadomością.