O tym, że stan wdrażania funduszy unijnych w Polsce wygląda źle, wiedzą zarówno rząd, jak i samorządy. Resort rozwoju już w lipcu ostrzegał, że te województwa, które mają najmniej zakontraktowanych pieniędzy, stracą najwięcej, jeżeli dojdzie do rewizji unijnego budżetu. Ale tak samo jak wiedzą o problemie, tak samo obie strony są winne. Władze lokalne, bo przeszarżowały z inwestycjami w ostatnich latach i teraz nie mają pieniędzy na wkład własny. Rząd, bo za późno zakończył negocjacje z KE. Sprawą na najbliższym posiedzeniu zajmie się Komisja Wspólna Rządu i Samorządu Terytorialnego.
Poziom wdrażania unijnych środków był jednym z tematów poruszonych podczas niedawnego posiedzenia zarządu Związku Miast Polskich (ZMP) – jednej z największych korporacji samorządowych zrzeszającej niemal 300 polskich miast.
Z informacji przekazanych przez związek wynika, że wydawanie europejskich funduszy z rozdania 2014–2020 idzie nam jak po grudzie. Zgodnie z danymi, na jakie powołuje się ZMP (dane rządowe prezentowane w Sejmie, stan na początek września), aktualny poziom wdrażania funduszy unijnych ma certyfikację kwalifikowalności wydatków na poziomie 1 proc., a w trzech województwach wynosi ona 0 proc.
Władze regionalne próbują reagować na komplikującą się sytuację. W marcu 2017 r. do Warszawy - na zaproszenie urzędu marszałkowskiego woj. mazowieckiego - zjedzie ok. 300 samorządowców z całej UE, by porozmawiać o tych problemach oraz kształcie polityki spójności po 2020 r. A właśnie wtedy skutki Brexitu będą najbardziej odczuwalne.