Niemałe zdziwienie przeżył na początku września Łukasz Szałkiewicz, który prowadzi z kolegami internetowy słownik poprawnej polszczyzny. Otrzymał pismo z firmy prawniczej reprezentującej znany koncern kosmetyczny Procter & Gamble. Prawnicy zarzucali mu, że naruszył prawa firmy do znaków towarowych. Chodziło o słowo "pampers", który według definicji autorów słownika "potocznie stanowi określenie pieluchy jednorazowej".
Prawnicy byli odmiennego zdania. Klarowali, że to nazwa marki, a nie opis produktu. Zaś takie korzystanie z niego może – jak pisali – "stanowić poważny uszczerbek dla interesów P&G". – W Dobrym Słowniku przyjęliśmy za punkt honoru opisywanie językowej rzeczywistości – uzusu, a nie jej wymyślanie. Czyżbyśmy mieli pomijać znaczenie obecne w żywej mowie, bo tak każe nam wielka, globalna firma? – zastanawia się na blogu Szałkiewicz, autor hasła.
I dodaje, że w języku nieraz firmowe produkty stają się nazwami zwyczajowymi właśnie przez to, że zdobyły tak dużą popularność. Ludzie dany typ produktu po prostu z tą nazwą utożsamiają. Podkreśla, że "całkowity paradoks może więc polegać na tym, że firma zakaże rejestrowania w słowniku słów i znaczeń, które istnieją w obiegu językowym. Nie może przecież zakazać ludziom mówienia tak, jak oni chcą. W uzusie będzie zatem funkcjonować słowo »pampers« w dwóch pospolitych znaczeniach, ale w słownikach tych znaczeń nie będzie, bo... prawnie będzie to zakazane. Paranoja?!".
Ostatecznie Szałkiewicz jednak dodał w haśle dopisek, że to także znak towarowy tej firmy. Bo, jak sam twierdził, zauważył w innych słownikach podobne oznaczenia, więc widać, że to standardowe działanie firmy. Dzięki temu sprawa skończyła się tak szybko, jak się zaczęła.
Jednak w wielu sytuacjach, gdy w grę wchodzą spore pieniądze, nie kończy się tak szybko. Przykładem jest inna świeża historia, w której głównymi graczami są potentaci na rynku alkoholi.
Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej