Jeżeli jakieś państwo posiada 90 proc. europejskich zasobów węgla, a system energetyczny tego kraju opiera się w zdecydowanej części na węglu, to mówienie w tym państwie o dekarbonizacji jest herezją i jest antypaństwowe – stwierdził stanowczo prezydent Andrzej Duda na początku grudnia ubiegłego roku podczas uroczystości barbórkowych w Bełchatowie.
Deklaracja ta została przyjęta owacjami na stojąco. Można odnieść wrażenie, że kwestię wydobycia węgla, oparcia na nim dużej części polskiej gospodarki i – co nieuchronnie z tym związane – dalszych sprzeciwów Polski przeciwko coraz bardziej rygorystycznej polityce klimatycznej UE rząd PiS będzie traktował priorytetowo.
Tym większym problemem dla rządzących może okazać się najnowszy raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK), który udowadnia, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce czasem ma więcej wspólnego z przekonaniami politycznymi niż ekonomią i racjonalizacją kosztów.
Kontrolerzy przyjrzeli się problemowi odwadniania nieczynnych już zakładów górniczych. Chodzi o to, by nieczynne kopalnie, w których zbiera się woda z dopływu naturalnego, nie zalały tych sąsiednich, wciąż działających (jeśli takiej konieczności nie ma, wówczas likwidacja wiąże się z zatrzymaniem odwadniania i zatopieniem kopalni). Rocznie na odwadnianie nieczynnych wyrobisk budżet państwa wydaje ponad 200 mln zł.
NIK zwraca uwagę, że funkcjonowanie niektórych kopalni w Polsce wiąże się z ogromnymi nakładami. Bywa tak, że dla utrzymywania jednej kopalni trzeba pompować wodę z aż kilku nieczynnych sąsiednich kopalń. „Zdaniem NIK budzi to wątpliwości zarówno co do opłacalności prowadzonego w ten sposób wydobycia, jak i co do zasadności ponoszenia przez budżet państwa kosztów odwadniania prowadzonego w tych warunkach praktycznie bez względu na rachunek ekonomiczny. W tej sytuacji budżet państwa faktycznie dopłaca (pośrednio dotuje) do wydobycia każdej tony węgla; czasami nawet kwotą bliską 40 zł” – wynika z przygotowanego raportu. Przy czym tona węgla, w zależności od rodzaju, waha się od ok. 200 do 400 zł.
Przykładem takiej sytuacji jest funkcjonowanie dwóch czynnych kopalń Bobrek-Centrum oraz Piekary. Wydobywanie w nich węgla wiązało się z odwadnianiem łącznie ośmiu sąsiednich wyrobisk. Kosztowało to w latach 2007–2014 aż 860 mln zł. W przeliczeniu na jedną tonę węgla wydobywanego w tych kopalniach nakłady wynosiły ok. 29 zł (Bobrek-Centrum) oraz ok. 39 zł (Piekary), co w praktyce odpowiadało pośredniemu dotowaniu kosztów wydobycia.
Rząd PO-PSL dostrzegał ten problem – w 2014 r. z inicjatywy ministra gospodarki kolejny raz powołano Zespół ds. upraszczania systemów odwadniania (pierwszy zespół powołano w 2007 r.). Efektem jego prac była m.in. zmiana stosowanych technologii w dwóch pompowniach czy zaprzestanie finansowania odwadniania dwóch kopalni. Jednak ograniczeniu kosztów nie pomógł wzrost cen energii elektrycznej (a np. wydatki na energię stanowią ok. 38 proc. ogółu kosztów związanych z odpompowywaniem wód ponoszonych przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń SA w Bytomiu). W latach 2009–2013 ceny energii były wyższe o 52–57 proc. w stosunku do cen z roku 2007.
Zmianom zresztą często sprzeciwiają się przedsiębiorstwa górnicze, które obawiają się, że ewentualne ograniczanie zakresu pompowania wód ze zlikwidowanych kopalń zagrozi życiu ich pracowników. Górnicy nie palą się też do przejmowania przez działające kopalnie części zadań polegających na odpompowywaniu wód napływających z obszarów sąsiednich – mimo że mają na miejscu niezbędną infrastrukturę i mogliby robić to taniej niż Spółka Restrukturyzacji Kopalń.
Zdaniem eksperta ds. energetyki Wojciecha Jakóbika obecnie działające w Polsce kopalnie muszą przejść proces weryfikacji pod kątem perspektyw wydobycia. – Rząd PiS już zapowiedział taki audyt. I dobrze, bo wydaje się, że ten rząd ma lepsze relacje ze związkowcami niż poprzedni, a to może przełożyć się na skuteczniejszy dialog – wskazuje ekspert. Jego zdaniem co do zasady inwestycje w kopalnie będą miały sens tylko wtedy, gdy zwiększy się efektywność i konkurencyjność poprzez wdrożenie nowych technologii i ograniczanie zatrudnienia. Choć jednocześnie przyznaje, że nie zawsze rentowność kopalni i ekonomia powinny grać pierwsze skrzypce. – Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Najważniejsze są złoża, które warunkują bezpieczeństwo energetyczne państwa. Ale jeśli np. złoże jest na wyczerpaniu, a kopalni nie da się już uratować, nie warto w nią inwestować – tłumaczy Wojciech Jakóbik.
Problem jest tym większy, że dotowanie przez państwo procesów odwadniania nieczynnych zakładów górniczych nie będzie trwać wiecznie. Obecny sposób finansowania może funkcjonować tylko do 2027 r., kiedy to wygasną uregulowania unijne dopuszczające pomoc publiczną na realizację tych zadań.
Plan PiS-u dla kopalni
W grudniu 2015 r. Sejm znowelizował ustawę o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego. Zmiany pozwalają przedłużyć do 1.01.2019 r. możliwość nieodpłatnego zbywania do Spółki Restrukturyzacji Kopalń zbędnego majątku spółek węglowych. Chodzi o części zakładów górniczych, które nie prowadzą już wydobycia lub w których wydobycie się skończy z powodu wyczerpania zasobów (m.in. pole Bojków należące do KWK „Sośnica”, szyb Poniatowski wchodzący w skład KWK „Wieczorek”, Ruch „Anna” KWK „Rydułtowy-Anna”, rejon Pawłów w KWK „Bielszowice”).
Nowelizacja wywołała poruszenie w branży, podgrzewane przez posłów Platformy. Przyszłość kopalni była jednym z tematów przedwyborczej kampanii – poprzedni rząd chciał restrukturyzować kopalnie za pomocą TF Silesia, PiS wskazywał, że to zły pomysł.
Gdy nowelizacja ujrzała światło dzienne, PiS zaczęto podejrzewać o chęć zamykania kopalń. Nastroje starał się uspokoić wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski. – Nie ma mowy o zamykaniu czy likwidowaniu kopalń – zapewniał. PiS nie likwiduje górnictwa, ale restrukturyzuje.
Jednocześnie wiceminister Tobiszowski przyznał, że obecny rząd przejął po PO pomysł powstania Nowej Kompanii Węglowej, choć zastrzegł, że zmieniona została koncepcja akcjonariatu. – Rozpoczęliśmy rozmowę z sektorem energetycznym, ale też z innymi podmiotami, które zostaną zaproszone do objęcia akcji w NKW – mówił.
Górnicy byli jedną z bardziej liczących się grup społecznych w niedawnej kampanii wyborczej. Po tym jak była premier Ewa Kopacz wycofała się z planów utworzenia Nowej Kompanii Węglowej (obawiając się, że Bruksela uzna je za niedozwoloną pomoc publiczną), w stu polskich miastach górnicy wyszli na ulice, a ich sympatie wyborcze skierowały się w stronę PiS. Z tego powodu obecna premier Beata Szydło obiecała im wówczas utrzymanie przywilejów górniczych i zniesienie części podatków, jakimi obciążone są górnicze spółki (głównie chodzi o KGHM).