Imigracja może wpływać na wzrost gospodarczy na kilka sposobów. Pierwszy, bezpośredni: zwiększa liczbę osób w wieku produkcyjnym w populacji. To oczywiste, bo migrują zwykle ludzie młodzi, a ich celem jest podniesienie standardu życia. W przypadku polskiej gospodarki ten czynnik będzie ważny w ciągu kilku lat, na co wskazują prognozy demograficzne. Do 2050 r. liczba ludności w wieku 18–44 lata – czyli mobilnym wieku produkcyjnym – ma spaść o 6 mln (z 15,3 mln do 9,3 mln). Główny Urząd Statystyczny przewiduje, że proces ten przybierze na sile w latach 2020–2035. Imigracja mogłaby wypełnić tę lukę. – Za 10–20 lat będzie widać efekty starzenia się społeczeństwa i spadku liczby osób aktywnych zawodowo. Nie odwrócimy tego nawet najlepszą polityką prorodzinną w tak krótkim czasie – ostrzega Piotr Kalisz, ekonomista banku Citi Handlowy.
Drugi sposób, w jaki imigracja może pobudzać gospodarczy wzrost, to związany z nią transfer wiedzy. Eksperci OECD zwracają uwagę, że imigranci, przyjeżdżając ze swoimi umiejętnościami i zdolnościami, mogą zwiększać jakość kapitału ludzkiego kraju docelowego. OECD powołuje się przy tym na przykład Stanów Zjednoczonych, gdzie właśnie imigranci stoją za sukcesem technologicznym Doliny Krzemowej.
Marcin Piątkowski, ekonomista Banku Światowego, uważa, że bez otwarcia się na imigrację Polska ma małe szanse na utrzymanie dobrego tempa wzrostu gospodarczego. – Chodzi o to, żeby podtrzymać relatywnie wysokie tempo wzrostu potencjalnego PKB. Bez otwarcia się na imigrację będzie ono wynosiło ok. 3 proc. rocznie, z dobrą polityką imigracyjną możemy przyspieszyć do ok. 4 proc. W takim scenariuszu rozwijalibyśmy się o 2 pkt proc. PKB szybciej niż Zachód. I moglibyśmy go dogonić w ciągu jednego pokolenia, a nie dwóch – wylicza Piątkowski.
Ekonomista dodaje, że Polsce powinno zależeć głównie na imigrantach wysoko wykwalifikowanych, bo taka imigracja przynosi największe korzyści. Dlatego osią polityki imigracyjnej powinna być edukacja.
– Polska mogłaby być edukacyjnym hubem dla Europy Wschodniej i innych gospodarek wschodzących, może oferować dobre wykształcenie po niskiej cenie. I upiec kilka pieczeni na jednym ogniu: zapewnić dochód uczelniom i przeciwdziałać negatywnym tendencjom demograficznym – uważa ekonomista.
Inne kraje OECD już dawno zauważyły, że "jakość" imigracji ma bardzo duże znaczenie. Efekt? Odsetek wykształconych imigrantów w krajach zrzeszonych w organizacji gwałtownie rośnie. Liczba imigrantów z wyższym wykształceniem w ciągu poprzedniej dekady wzrosła o 70 proc., osiągając w latach 2010–2011 liczbę 30 mln. Jednocześnie – zauważają eksperci OECD – imigranci zaczęli odgrywać coraz większą rolę w najbardziej dynamicznych sektorach gospodarki. Stanowili ok. 22 proc. zatrudnionych w najbardziej dynamicznie rozwijających się zawodach w USA, dla Europy ten odsetek wynosił 15 proc. Mowa o profesjach związanych z nauką, nowymi technologiami, inżynierią, matematyką.
O co chodzi z tą jakością imigracji? Jeśli do kraju przyjeżdżają wykształceni specjaliści, to koszt społeczny takiej imigracji jest niższy niż przy napływie taniej siły roboczej. Ale nie tylko. Teoretycznie młodzi, wysoko wykwalifikowani imigranci wykonujący dobrze płatną pracę więcej wpłacają do budżetu państwa, w którym mieszkają, niż z niego wypłacają: płacone przez nich podatki i składki są wyższe niż transfery socjalne, jakie otrzymują, niż w przypadku osób z niskopłatnym zajęciem.
O tym, ile wynosi fiskalny bilans imigracji w poszczególnych krajach, wiemy z raportu OECD "International Migration Outlook" z edycji z 2013 r. Główny wniosek: budżetowe znaczenie imigracji średnio we wszystkich krajach zrzeszonych w OECD nie jest duże, ale do przyjezdnych się nie dopłaca. W skali całego OECD finanse publiczne zyskują ok. 0,35 proc. PKB na imigracji. Wpływ fiskalny skumulowanych fal migracji, które przybyły w ciągu ostatnich 50 lat do krajów OECD, rzadko przekracza 0,5 proc. PKB (tak w ujęciu pozytywnym, jak i negatywnym). Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, że imigranci są obciążeniem budżetów krajów, do których przyjeżdżają, ale też nie są dla nich istotnym źródłem dochodów. Ale w większości krajów, z wyjątkiem tych z dużym udziałem starszych imigrantów, przyjezdni wpłacają więcej podatków i składek na ubezpieczenie społeczne, niż otrzymują w świadczeniach.
W zestawieniu OECD Polska znalazła się w grupie trzech krajów, które najwięcej dokładają do imigracji. Szacowany efekt fiskalny netto to w naszym przypadku minus 0,32 pkt proc. PKB. Gorzej jest tylko w Niemczech i we Francji. Pierwszy z krajów dokłada do imigracji ok. 1,1 pkt proc. PKB. Można to tłumaczyć tym, że imigracja w Niemczech – podobnie we Francji (minus 0,52 pkt proc. PKB) – jest stosunkowo „stara”. W przypadku Niemiec aż 63,5 proc. dochodów imigrantów wypracowują osoby w wieku 55+. We Francji te właśnie grupy wiekowe odpowiadają za niemal połowę imigranckich dochodów.
Najwyższy zysk z imigracji notują Szwajcaria i Luksemburg, gdzie szacowana korzyść netto dla budżetów obu tych krajów wynosi ok. 2 pkt proc. PKB. Imigracja opłaca się też Włochom i Hiszpanom (niespełna 1 pkt proc. PKB), ale także Brytyjczykom (0,49 pkt proc. PKB). Naukowcy Uniwersytetu w Oksfordzie w raporcie opublikowanym w marcu tego roku uważają, że napływ imigrantów zmniejsza presję zwiększania zadłużenia przez brytyjski rząd.
Zachód już się przejechał na multi-kulti a nam dalej wciska się kit
Chcecie emigrantów - jest wielu chętnych za wschodnią granicą
Emigrantom a Akaidy mówimy stanowcze NIE!
Ja sobie na przykład nie wyobrażam wchłonięcia 6 milionów imigrantów.
Inną sprawą jest założenie, że będą przyjeżdżać ludzie dobrze wykształceni... pewnie tacy jak nasi po politologiach, europeistykach, socjologiach i resocjalizacjach... Ludzi o innych, rynkowych specjalizacjach może do Polski wygonić jedynie katastrofalny kryzys lub wojna - vide Ukraina i Syria. Zarobkami nie nie jesteśmy w stanie konkurować praktycznie z nikim na zachód od Odry a także z krajami skandynawskimi i nawet z południa włączając w to Czechy i Słowację. Nasza liga to tzw Bałtyka, Wegry, Ruminia, Bułgaria. Nie łudźmy się, że szybko to się zmieni bo przy realnym wzroście płac na poziomie 3% po odliczeniu inflacji trzeba będzie około 20 - 25 lat aby te zarobki uległy realnemu podwojeniu - zatem podwojenie zarobków będzie następowało mniej więcej co pokolenie. Dziesięcioprocentowe średnioroczne wzrosty wynagrodzeń raczej należy wspominać z łezką w oku.
Kolejną sprawą jest to, iż imigracja z południa charakteryzuje się tym, że wielu ludzi jest analfabetami nawet w swoim ojczystym języku. Dla nich możliwa jest jedynie najprostsza praca, do wykonywania której mamy i tak dosyć naszych "obszczymurków". To będą ludzie, których dzieci będą dziedziczyły biedę z pokolenia na pokolenie.
Autor tego artykułu trochę przypomina mi zakochaną dziewczynę, której wszyscy dookoła mówią, że jej przyszły mąż to leń, pijak, prostak i w ogóle samo zło ale ona żyje w przekonaniu, że przecież po ślubie się zmieni. Prawda, zmieni się ale na jeszcze gorsze... Tak to niestety działa...
No ale cóż... w PowerPoint'cie każdy model - nie ważne jaki - ekonomiczny czy społeczny działa i każdy przynosi tylko zyski i/lub korzyści... Tylko czy o to chodzi? Czy chcemy mieć tzw. Podparyskie Car-b-que i znane z Geteborga no-go-zones? Czy nasi wnukowie nie naplują nam w twarz? Czy nasi przodkowie, którzy za ten kraj przelewali krew nie wirują teraz w grobie - bo napisać, że się przewracają to mało...
Postawić na wykształconych Chińczyków. Oni są pracowici i szybko się dostosowują.
Podobno zachód zaproponował Polsce albo przyjąć emigrantów albo oni znoszą sankcje nalożone na Rosje.