Grecki premier przed kilkoma dniami prosił euroland o trzeci pakiet pomocowy w wysokości 29 miliardów euro. Międzynarodowy Fundusz Walutowy uważa jednak, że Ateny będą potrzebowały więcej pieniędzy, by utrzymać płynność finansową - 52 miliardy euro. To nie wszystko, według analityków MFW konieczne będzie zredukowanie greckiego długu o 53 miliardy euro. To niewyobrażalne sumy i nie wydaje się, by w eurolandzie znalazł się ktoś chętny, by je teraz wyłożyć. Jeszcze nie dawno o nowym pakiecie pomocowym mówiono w eurolandzie niechętnie.
W środę Komisja Europejska po raz pierwszy przyznała, że negocjacje w tej sprawie są możliwe i mogłyby się zakończyć przed 20 lipca, kiedy upływa termin spłaty pożyczki zaciągniętej w Europejskim Banku Centralnym. Ale o ile trzeci pakiet pomocowy przebija się do świadomości, o tyle redukcja greckiego długu to wciąż temat tabu.
Komentarze(5)
Pokaż:
Odpowiedzią może być, awans państw południa po przyjęciu euro i zmniejszenie dystansu ubóstwa do Niemiec, ale łatwa i tania waluta spowodowała, że towary z północy Europy stały się tańsze i opłaca się je importować z Niemiec. W ten sposób Niemcy produkują na potęgę, ale też sprzedają stosunkowo tanio reszcie.
Niektórzy ekonomiści są zdania, że to Niemcy powinny ponownie przejść na Markę. Natychmiast euro osłabło by w stosunku do niemieckiej Marki. Produkty z Niemiec stały by się drogie a więc reszta z Niemiec by mniej kupowała natomiast Niemiec, mając drogą walutę, mógłby zamiast miesiąca wypoczynku we Włoszech, Grecji czy Hiszpanii, wypoczywać tam trzy miesiące.
Dla obywatela Niemiec przejście na Markę było by więc bardzo atrakcyjne, dla rządu Niemiec dużo, dużo mniej.
Podobnie zresztą z przyjęciem Euro, do czasu kryzysu państwa południa które przyjęły Euro uzyskały awans swoich obywateli. Ci prawie zrównali się w zarobkach z Niemcami.
Żyli dobrze, kupując drogie samochody, sprzęt, itd., ale to co było dobre dla obywateli, nie było dobre dla państwa, powodując na dłuższą metę to, że ich produkty lokalne stały się tak samo drogie jak te z Niemiec, więc zaczęli kupować te z Niemiec (jako lepsze) i w ten sposób, napędzili gospodarkę Niemiec a załatwili swoją.
Ale gdy Niemcy wrócą do waluty swojej narodowej, to zrobią skok jak Brytyjczycy, to znaczy, że ich waluta będzie droga jak Funt lub jak Frank szwajcarski.
I znowu zaczną się roszczenia tak jak obecnie w Polsce, że nie zarabiamy tyle co Anglicy a dystans pozostałych państw do Niemiec będzie jeszcze większy.
Tak źle i tak niedobrze.
Proponuję aby państwa UE przez dwadzieścia lat miały wspólną walutę i były w miarę wyrównane w standardach życia, a następne dwadzieścia lat przechodziły na swoją i ratowały gospodarkę UE.
Grecy powinny przejść na Drahmę. Dostaną jedną Drahmę za jedno euro. Później w kantorach za tę Drahme będą mogli kupić Euro. Ile za niego zapłacą, to tylko Pan Bóg raczy wiedzieć.
I mimo,pięciu reform Grecja to kraj wciąż 50 letnich emerytów. Przed reformą na emerytury wydawano najwięcej w Europie. W przypadku uciążliwych zawodów a do takich zaliczano też fryzjera na emeryturę można było przejść po 25 latach pracy.
Inni mogli przejść po 15 latach pracy zyskując najniższą emeryturę, fundowaną w części przez państwo.
Reformy w 2010 zniosły te idiotyzmy, ale (wiek emerytalny to 67 lat albo 40 lat pracy a emerytura to średnie zarobki a nie z ostatniej pensji)
Problem w tym, że Grecy mogli skorzystać z wcześniejszych uprawnień emerytalnych, o ile przepracowali co najmniej 10 lat przed rozpoczęciem reform.
Efekt był taki, że w ostatnich dwóch latach na wcześniejszą emeryturę przeszło trzy razy więcej osób.
Wydatki na emerytury zamiast spaść podniosły się i dobiły ichniejszy ZUS i państwo, które na ten zus pożyczało pieniądze np. w Niemczech.
No cóż, ale ten złoty okres posiadania EURO już im nikt nie zabierze, 50 letni emeryci wysiadywali w kafejkach, jeździli dobrymi markami samochodów i korzystali ze zdobyczy światowych, zamiast gnuśnieć na swoich wyspach.
Nawiasem mówiąc, kiedyś było to nawet bardziej dramatyczne, niż dzisiaj. Kiedyś bowiem banki obracały prawdziwym pieniądzem, to znaczy – pieniądzem kruszcowym, który najpierw musiały jakoś zdobyć. Tymczasem dzisiaj banki oferują kredytobiorcom pieniądz fiducjarny, którego mogą sobie wydrukować, ile tylko chcą – i w zamian za ten papierowy pieniądz próbują przechwytywać ludzką pracę i własność całych narodów.
I niektóre narody zaczynają to rozumieć. Przed kilkoma laty Islandia przeprowadziła referendum i odmówiła spłacania lichwiarskich długów. Wynajęci przez bankierów i poprzebierani za ekonomistów agitatorzy zapowiadali „izolację” Islandii – ale nic takiego się nie stało, poza tym, że islandzki rząd nie bardzo mógł zadłużać państwa za granicą. Ale to chyba dobrze, bo przecież powiększanie długu publicznego przez rządy to nic innego, jak rabunek przyszłych pokoleń – bo na poczet długu publicznego rządy zastawiają u bankierów dochody z przyszłych podatków, a więc tak naprawdę – przyszłe dochody obywateli. Jeśli z takich czy innych powodów nie będą mogły już tego robić – to właśnie o to chodzi.
Teraz takie referendum zapowiada Grecja, w związku z czym włosy stają dęba nie tylko zachodnim – głównie niemieckim bankierom, ale również politykom, którym właśnie wali się strategia budowy w Europie IV Rzeszy środkami pokojowymi.
W panikę wpadają również dygnitarze brukselscy, bo jak tak dalej pójdzie, to rozpadnie się Eurokołchoz, a oni przestaną być dygnitarzami i będą musieli wrócić z Brukseli do domu, bo nie będą już mieli łatwych pieniędzy na hotel i restaurację.
Najwyraźniej czeka nas gorące lato tym bardziej, że właśnie prof. Zbigniew Brzeziński radzi, by udzielić Rosji gwarancji, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO. Najwyraźniej postępy Kalifatu sprawiają, że zimny ruski czekista Putin staje się „sojusznikiem naszych sojuszników”, podobnie jak Józef Stalin w latach czterdziestych. Żeby tylko nie skończyło się podobnie, jak wtedy. Ale o tym przekonamy się po wakacjach, kiedy – mam nadzieję – znowu spotkamy się na antenie.