Sprawa jest skomplikowana. Bo z jednej strony jego wpływu na życie każdego z nas przecenić nie sposób. Jako wicepremier i minister finansów w dwóch rządach wprowadzał w Polsce instytucje wolnego rynku i kluczowe reformy (np. emerytalną). Był też najbardziej niezależnym prezesem NBP w jego historii. Ale to nie wszystko. Od sześciu lat Balcerowicz nie pełni wprawdzie żadnej funkcji publicznej. Jest „zaledwie” profesorem warszawskiej SGH oraz kieruje własnym think tankiem Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Reklama

Jednak dopiero teraz widać siłę marki „Balcerowicz”. Wystarczy, że udzieli wywiadu albo zabierze głos w jakiejś sprawie i natychmiast rozpętuje debatę. Tak było, gdy zarzucił rządowi, że próbuje położyć łapę na środkach gromadzonych przez miliony Polaków w ramach OFE, potem zawiesił słynny licznik zadłużenia na warszawskim rondzie Dmowskiego, piętnując ministra Rostowskiego za nieodpowiedzialną politykę fiskalną. A gdy udzielił wywiadu w sprawie Karty nauczyciela, premier Donald Tusk natychmiast powiedział, że sprawie należy się przyjrzeć. Już widać, że będzie kluczowym głosem w debacie o tym, czy Polska powinna wejść do strefy euro (ostatnio jest w tej sprawie mocno sceptyczny). Takiej siły nie ma żaden inny „były”. Ani Grzegorz Kołodko, ani Jerzy Hausner, ani Zyta Gilowska.

I to nie koniec wpływów Balcerowicza. Bo one są nierzadko dużo bardziej subtelne i sięgają głębiej niż interwencje w sprawach bieżących. Balcerowicz to niezwykle zdolny wychowawca kolejnych pokoleń wpływowych ekonomistów. Działa przy tym inaczej niż większość wykładowców akademickich, którzy prowadząc zajęcia na prestiżowych uczelniach, siłą rzeczy przyciągają młodych na wykłady, a potem mówią: „To był mój uczeń”. Balcerowicz w ciągu minionej dekady nie tylko wypatrzył cały szereg młodych zdolnych wilków. On wciągnął ich do współpracy i wpuścił w obieg, otwierając drzwi do kariery. Lista jest długa: Jakub Karnowski, obecny prezes PKP SA, był sekretarzem, szefem gabinetu oraz doradcą Balcerowicza. Obaj panowie do dziś mają obok siebie biurka na SGH. Uczniami i protegowanymi Balcerowicza byli też: Ryszard Petru (prezes Towarzystwa Ekonomistów Polskich, partner w PwC i publicysta ekonomiczny), Andrzej Rzońca (członek Rady Polityki Pieniężnej) czy Jarosław Bełdowski, który rozkręcił FOR, a od pewnego czasu jest pierwszym wiceprezesem BGK.

Liberalne okopy

Oczywiście stopień zażyłości i intelektualnego wpływu mistrza na uczniów jest za każdym razem sprawą indywidualną: jedni w pełni popierają jego spojrzenie na gospodarkę, a nawet używają tych samych gestów i argumentów. Inni się dystansują i próbują wybić na niezawisłość. Ale też trzeba uczciwie przyznać, że żaden z polskich ekonomistów nie może pochwalić się podobną liczbą wychowanków w kluczowych miejscach polskiego biznesu, nauki i publicystyki ekonomicznej.

Reklama

Z drugiej jednak strony Balcerowicz w ostatnich latach przechodzi na pozycje coraz bardziej fundamentalistyczne. Albo inaczej. Ojciec polskiej terapii szokowej okopał się na pozycjach ortodoksyjnego ekonomicznego liberalizmu (niektórzy nazywają to wręcz libertarianizmem). Takiego, jaki prezentuje dziś populistyczna amerykańska Tea Party, która przeraża nawet konserwatywnych republikanów. Nie zwracając zupełnie uwagi na to, co się w ostatnich latach w gospodarce wydarzyło: na krach 2008 r. oraz trwającą od tamtej pory w większości krajów Zachodu recesję. Na polskim z kolei podwórku Balcerowicz zdaje się zupełnie nie dostrzegać tego, że od 1989 r. minęło prawie ćwierć wieku. Że zdążyliśmy już poznać zarówno blaski, jak i cienie kapitalizmu i wolnego rynku. I może czas na nieco inny zestaw ekonomicznych postulatów niż tylko powtarzane w kółko: Więcej rynku, mniej podatków, więcej wolności gospodarczej. Bo już dziś widzimy przecież, że takie proste to niestety nie jest.

Te wszystkie lekcje Balcerowicz zdaje się ignorować. Widać to najlepiej w jego najnowszej książce „Odkrywając wolność. Przeciw zniewoleniu umysłów”. Gruby na tysiąc stron zbiór klasycznych tekstów liberalnych od Adama Smitha i Johna Stuarta Milla po Janusza Korwin-Mikkego oraz Miltona Friedmana. Nie ma jednak wątpliwości, że to marka „Balcerowicz” sprzedaje całe przedsięwzięcie. To jego twarz uśmiecha się z okładki. Jest tu też liczący 60 stron jego wstępniak. Bo „Odkrywając wolność” to jego najnowsza interwencja w polską debatę ekonomiczną. Praca o przesłaniu podobnym do „Drogi do zniewolenia” Hayeka, absolutnego klasyka liberalnej myśli ekonomicznej. Balcerowicz twierdzi, że przygotował tę kompilację, bo dostrzega w Polsce etatystyczne przechylenie, które sprawia, że wolność gospodarcza jest zagrożona. A społeczeństwo powinno za wszelką cenę tej wolności bronić. Ta gruba cegła złożona z trudnych ekonomiczno-filozoficznych tekstów w ciągu kilku tygodni sprzedała się w ponad 20 tys. egzemplarzy. W Polsce to nakład bestsellerowy.

Czytaj więcej w weekendowym wydaniu DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ