Gdy przychodzi kryzys, najbardziej liczy się cena. To właśnie okazało się głównym atutem węgla. W Europie, w której rewolucja łupkowa nie doprowadziła do nowego rozdania kart na rynku energii, jak to się stało w USA, elektrownie węglowe dostarczają prąd po cenie 2,5-krotnie niższej niż te spalające gazem. Właśnie dlatego Polska, gdzie w 92 proc. źródłem prądu jest węgiel, oferuje jedną z najniższych stawek za prąd zarówno dla gospodarstw domowych, jak i przemysłu. O ile w naszym kraju w ubiegłym roku trzeba było średnio zapłacić 13,5 euro za 100 kWh, o tyle w Niemczech już 25,3 euro.
Do niedawna receptą na tani prąd był atom. Francja, w której 78 proc. elektryczności pochodzi z tego źródła, także ma jedną z najtańszych (14,2 euro za 100 kWh) stawek za prąd w zjednoczonej Europie. Po poświęceniu dziesiątek miliardów euro na budowę reaktorów Paryż liczył na to, że przez dziesięciolecia będzie zarabiał na tanim prądzie. Jednak katastrofa w japońskiej Fukushimie w 2011 r. zmieniła to założenie – i po raz kolejny na rzecz węgla. Rząd Niemiec, największej gospodarki Europy, podjął decyzję o wygaszeniu do 2022 r. wszystkich atomowych stosów. W defensywie znalazła się też Francja: prezydent Hollande postanowił, że za jego kadencji zostanie zamknięta najstarsza siłownia.
– Przed Fukushimą Niemcy miały nadzieję, że uda im się przeprowadzić rewolucję energetyczną (Energiewende), ograniczając udział surowców kopalnych na rzecz źródeł odnawialnych. Powstał system subwencji państwowych dla producentów elektryczności z wiatru i energii słonecznej, a prawo nakazało dopuszczenie tego typu prądu do sieci w pierwszej kolejności. Decyzja o zamknięciu elektrowni jądrowych spowodowała jednak, że Energiewende stał się nierealny – mówi DGP Sam van der Plas z organizacji ochrony przyrody WWF.
Założenia rządu Merkel zabiły zarówno technologia, jak i finanse. Nawet przy rosnącym potencjale subwencjonowanych przez państwo farm wiatrowych i elektrowni słonecznych nie są one w stanie w pełni zastąpić klasycznych źródeł energii. A skoro nie mogą to być elektrownie jądrowe, pozostaje węgiel.
Bo Polska znów nawali
Kryzys okazał się potężnym katalizatorem, który umożliwił zmartwychwstanie węgla. Produkcja energii z gazu ziemnego pozostaje dużo droższa, bo rosyjski Gazprom – największy gracz na europejskim rynku – zdecydował się na kosmetyczne (10 proc. od nowego roku) obniżenie cen surowca. W czasach gdy trzeba uzdrawiać finanse publiczne, zaś na rynkach międzynarodowych firmy muszą liczyć każdy grosz, aby pozostać konkurencyjne, nawet Berlina nie stać na dopłacanie do produkcji prądu w imię szczytnych ekoideałów. Dlatego udział prądu w Niemczech generowanego ze spalania węgla osiągnął już 55 proc. Nasz zachodni sąsiad jest też drugim po Polsce jego producentem: wspólnie wydobywamy prawie 2/3 tego paliwa w Unii i stanowimy bardzo silny tandem w obronie czarnego złota.
Zmiana postawy Niemiec całkowicie zmieniła dynamikę debaty nad strategią powstrzymania zmian klimatycznych – znów na rzecz węgla. Europa, która przez lata miała ambicje stać się pod tym względem liderem, teraz zaczęła wlec się w ogonie, nawet za Stanami Zjednoczonymi. – Głównym instrumentem mającym powstrzymać użycie węgla miał być system płatnych praw do emisji dwutlenku węgla (ETS). Spodziewano się, że dzięki niemu koncerny będą stopniowo rezygnować z elektrowni węglowych na rzecz innych, bardziej ekologicznych, a więc per saldo tańszych źródeł energii. Tak jednak się nie stało – tłumaczy DGP Jorge Nunez, specjalista ds. zmian klimatycznych w brukselskim Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).
Dziś na giełdzie ETS za prawo do emisji tony dwutlenku węgla płaci się ledwie 6–7 euro, trzykrotnie mniej niż pierwotnie zakładano. Ceny są niskie, bo praw do emisji jest w bród. Kryzys, którego nikt się nie spodziewał, spowodował, że przedsiębiorstwa potrzebują mniej energii, a co za tym idzie, mniej praw do emisji CO2. Klasyczna gra popytu i podaży doprowadziła do załamania notowań pozwoleń do emisji: stały się tak tanie, że nie odgrywają już praktycznie żadnej roli przy podejmowaniu przez koncerny energetyczne decyzji o tym, w jakiego rodzaju siłownie inwestować.
Bruksela próbowała naprawić system, dostosowując go do warunków kryzysu. W ubiegłym tygodniu komisja ds. budżetu Parlamentu Europejskiego przegłosowała wstrzymanie prawa do wydawania pozwoleń na emisję 900 mln ton CO2. To powinno znacząco ograniczyć liczbę wprowadzonych na rynek pozwoleń, przynajmniej do czasu przełamania kryzysu, i spowodować wzrost ich cen. Ale pod warunkiem że pomysł zostanie zatwierdzony zarówno w Radzie UE, jak i na sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego. To zaś jest wątpliwe. W ubiegłym roku Polska zablokowała już dwukrotnie taką inicjatywę w Radzie UE. – System ETS to rodzaj podatku ekologicznego, którego wysokość stanowi maksimum tego, co może wytrzymać polska gospodarka – mówi Marcin Korolec, minister ds. ochrony środowiska.
Nasz kraj sam nie zdołałby jednak storpedować tak istotnej zmiany przepisów, gdyby nie mniej lub bardziej jawne przyzwolenie innych krajów UE. Jak zwraca uwagę tygodnik „Der Spiegel”, w tym kontekście nie jest przypadkiem, że to właśnie w Polsce, najbardziej uzależnionemu od węgla państwu Unii, powierzono organizację tegorocznego szczytu klimatycznego. Jego uczestnicy po cichu liczą na to, że i tym razem ze spotkania nic nie wyjdzie.
Organizacje ekologiczne miały nadzieję, że jeśli nie system pozwoleń na emisję, to przynajmniej nowe normy emisji spalin przez elektrownie ostatecznie uśmiercą węgiel w Europie. Przepisy w tej sprawie wchodzą w życie w Unii w 2016 r., a dziś większość siłowni ich nie spełnia. Czy zostaną po prostu za trzy lata zamknięte? – Nie mam takich obaw. Nowe rozwiązania technologiczne pozwalają na unowocześnienie istniejących zakładów i powodują, że warto inwestować w całkowicie nowe instalacje – przekonuje DGP Jorge Nunez.
Nowe czarne złoto
Dzięki supernowoczesnym elektrowniom węglowym, jak w Hamm w Nadrenii Północnej Westfalii, koncern RWE zwiększył w ubiegłym roku z 66 proc. do 72 proc. udział elektryczności, jaką produkuje ze spalania węgla kamiennego i brunatnego. W Niemczech podobne siłownie budują także inni potentaci, w tym E.ON i szwedzki Vattenfall. W Wielkiej Brytanii od ubiegłego roku węgiel znów jest najważniejszym źródłem produkcji prądu. Także w Polsce w ciągu nadchodzących ośmiu lat koncerny energetyczne planują budowę elektrowni węglowych o łącznej mocy 11,3 tys. megawatów. W całej Unii planowana jest łącznie budowa 69 siłowni węglowych o łącznej mocy 60 gigawatów, takiej samej, jaką wspólnie ma 58 reaktorów atomowych działających obecnie we Francji. – Koncerny się nie boją, że nowe regulacje ekologiczne zmuszą je w przyszłości do zamknięcia budowanych teraz zakładów, bo postawiły na technologię CSS, sekwestracji dwutlenku węgla, czyli jego wyłapywania ze spalin. Przełomem jest też opracowanie specjalnych pieców, które pozwalają na bardzo szybką zmianę mocy elektrowni i dostosowanie wielkości spalanego w danym momencie węgla do potrzeb odbiorców – wskazuje Nigel Yaxley z branżowego stowarzyszenia Euracoal.
I bez tego Bruksela ma ograniczony wpływ na rozwój elektrowni węglowych z prostego powodu: większość surowca jest sprowadzana zza granicy. Tanie czarne złoto płynie do nas przede wszystkim z USA. Z powodu rewolucji łupkowej produkcja elektryczności ze spalania gazu, w przeciwieństwie do reszty świata, jest tam tańsza niż ze spalania węgla. Skutek: cały węgiel, który był przeznaczony na rynek krajowy, jest wypychany za granicę, w tym przede wszystkim do Unii. To kolejny powód dla europejskich koncernów energetycznych, aby stawiać na spalanie właśnie tego surowca.
Potężnym czynnikiem, który wymusza na Europejczykach spalanie węgla, są też Chiny. To kraj, w którym wzrost zużycia węgla jest tak błyskawiczny, że spala się go tu 3,6 mld ton rocznie, już o niecały miliard ton mniej niż we wszystkich pozostałych krajach świata. Choć w Chinach wydobywa się już prawie połowę światowego węgla (3,5 mld ton), apetyt na ten surowiec jest tak ogromny, że na drodze do kopalń w Mongolii powstał niedawno korek 10 tys. ciężarówek o długości 100 km.
– Wobec takiej sytuacji w Chinach nie może być obojętny żaden kraj świata. Jeśli druga co do wielkości gospodarka świata ma do dyspozycji tak tanie źródło energii, wszyscy inni muszą także obniżyć koszty dostaw prądu, bo inaczej przestaną być konkurencyjni. To pcha wszystkich w kierunku węgla – tłumaczy Jorge Nunez.
Jeszcze niedawno Zachód miał inny pomysł na stawienie czoła chińskiemu wyzwaniu: zmuszenie Pekinu do poddaniu się surowym normom emisji dwutlenku węgla w ramach porozumień klimatycznych. Ale to już nieaktualna strategia: dla Europy i Ameryki ważniejsze jest, aby szybki rozwój chińskiej gospodarki pociągnął za sobą resztę świata i wyrwał go z marazmu. Ekologiczne obawy schodzą siłą rzeczy na dalszy plan.
Tradycyjne elektrownie węglowe wytwarzają 1,5 raza więcej dwutlenku węgla przy produkcji porównywalnej ilości prądu niż elektrownie gazowe. Właśnie dlatego węgiel przez wiele ostatnich lat był w oczach potężnego lobby ekologicznego „paliwem wyklętym”. Wybuch kryzysu w 2008 r. całkowicie przeorał tę wizję. Priorytetem stała się nie walka z ociepleniem klimatu Ziemi, lecz powstrzymanie pauperyzacji społecznej i wzrostu bezrobocia. W tej walce węgiel, najtańsze i niezwykle łatwe w wykorzystaniu źródło energii, stał się niespodziewanie ważnym sojusznikiem. Więc znów jest pożądany.