Spółdzielnia Socjalna "Przestrzeń Sztuki" miała organizować festyny, Astra – świadczyć usługi remontowo-budowlane, a Urserwis – sprzątać klatki schodowe na jednym z warszawskich osiedli. Łączy je to, że na ich założenie wyłożyła pieniądze Unia Europejska. Żadna z nich nigdy nie rozpoczęła działalności.
W sprawie Urserwisu doniesienie do prokuratury złożył jej współzałożyciel. – Idea tej spółdzielni nigdy nie została zrealizowana. Jej członkom chodziło o pieniądze z urzędu pracy – wzięli po 12 tys. zł i nie robią nic – mówi Janusz Klimczak, były prezes spółdzielni.
Astra, choć zarejestrowana w Krajowym Rejestrze Sądowym, nigdy nie zrealizowała żadnego zlecenia. – Staraliśmy się o dotację urzędu pracy, ale nasz biznesplan nie zyskał akceptacji. Spółdzielnia praktycznie nie istnieje – twierdzi wiceprezes Adam Górecki.
Za te przedsięwzięcia jest odpowiedzialna Krajowa Rada Spółdzielcza, która w 2009 r. otrzymała ponad 1 mln zł ze środków UE. Projekt przewidywał utworzenie dziesięciu spółdzielni socjalnych, które miały zatrudniać bezrobotnych zagrożonych eksmisją. DGP sprawdził, że spośród kilku utworzonych w ramach projektu mikrofirm założenia te realizuje tylko Osiedlowa Spółdzielnia Socjalna „Praga”.
Ewa Ochocka z Krajowej Rady Spółdzielczej nie ma sobie nic do zarzucenia. Wylicza kilka innych udanych przedsięwzięć, które powstały w ramach projektu. Tyle że część z nich nie działa już w formule spółdzielni socjalnej. Ta powinna mieć co najmniej pięciu członków, np. długotrwale bezrobotnych.
Z danych Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych wynika, że w Polsce powstało ich 471. Nie wiadomo, jaki procent ma fikcyjny charakter ani ile pieniędzy z UE poszło na tworzenie spółdzielni. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego (MRR) do ub.r. tego nie monitorowało. W 2011 r. przeznaczyło na ten cel 105 mln zł. Pośrednicy, którzy są w programie, mają prawo wypłacać członkom spółdzielni jednorazową dotację (po 20 tys. zł na osobę) oraz przez rok comiesięczne wsparcie w wysokości płacy minimalnej.
– Bywa, że w tym czasie sztucznie utrzymują przedsięwzięcie. Znam przypadek spółdzielni na Podkarpaciu, która przez pół roku zarobiła 200 zł. Nie będzie w stanie utrzymać się na rynku, ale dzięki temu realizator projektu rozliczy się z założonych wskaźników – opowiada Aneta Englot, prezes Spółdzielni Socjalnej „Konar”, jednej z pierwszych założonych w Polsce.
Dlatego, jak podkreśla Mirosława Hamera, dyrektor Regionalnego Centrum Wspierania Inicjatyw Pozarządowych, ważne jest, aby unijne pieniądze były przekazywane instytucjom, które mają doświadczenie w przedsiębiorczości społecznej i będą w stanie pomóc tworzonym przez siebie spółdzielniom. Najczęściej jednak po roku kontakt pośrednika z mikroprzedsiębiorstwem się urywa. – Nie ma obowiązku monitorowania spółdzielni socjalnej po tym okresie – mówi Piotr Popa, zastępca dyrektora biura MRR.
Jak twierdzą eksperci, spółdzielcy rzadko decydują się na likwidację spółdzielni po zakończeniu unijnego finansowania. Wówczas bowiem do przedsiębiorstwa musi wkroczyć likwidator. Z danych OZRSS wynika, że takich spraw jest prowadzonych w całym kraju zaledwie kilka.
Przepisy nie precyzują, co robić z ich majątkiem. – Powinien zasilić Fundusz Pracy lub być przekazany innej spółdzielni. Nie jest jednak w żaden sposób uregulowane, co robić z rzeczami zakupionymi za unijną dotację – mówi Elżbieta Roszczak, animatorka Łosickiego Stowarzyszenia Rozwoju „Equus”, które z sukcesem założyło dwie spółdzielnie.
Częstszym rozwiązaniem jest utrzymywanie spółdzielczej fikcji, by nie trzeba było rozliczać się z otrzymanej dotacji. Jednak zdaniem ekspertów to psuje wizerunek pozostałych mikrofirm, które prowadzą prawdziwą działalność i chcą się rozwijać.