Irlandia kryzys ma za sobą. W drugim kwartale gospodarka kraju rosła najszybciej w całej Unii Europejskiej (poza Estonią), a rentowność obligacji Dublinu jest już trzykrotnie niższa niż Grecji. Reanimacja celtyckiego tygrysa ma jednak niewiele wspólnego z pomocą Berlina i Paryża. Przeciwnie: Zielona Wyspa wraca do formy przede wszystkim dlatego, że nie słuchała zaleceń Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego, w tym ich nacisków na rzecz podniesienia wyjątkowo niskiego podatku od zysku firm.
– W przeciwieństwie do Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoch, Irlandczycy oparli program uzdrowienia finansów nie tylko na ostrych cięciach, ale też stworzeniu warunków dla wzrostu gospodarczego, co ich uratowało – przekonuje w rozmowie z „DGP” Ansgar Belke, ekonomista Uniwersytetu w Duisburgu.
Pierwsi docenili to inwestorzy. Podczas gdy Grecja nie jest w stanie sprzedać choćby części swojego majątku, Irlandia znów staje się mekką dla zagranicznych koncernów. Pod koniec września Twitter, jeden z amerykańskich gigantów internetu, wysłał krótką wiadomość: „Irlandia jest trendy. Twitter zdecydował, ze jego zagraniczna centrala będzie się mieściła w Dublinie”.
– O przyciągnięcie tego potentata do swojego kraju zaciekle walczył brytyjski premier. David Cameron wiedział, że nie chodzi tylko o kilkaset miejsc pracy, ale przede wszystkim symbol, który oznacza przełamanie kryzysu – mówi nam Fabian Zuleeg z European Policy Center w Brukseli.
Reklama
Inwestycja będzie na początek skromna. W pierwszej poza USA siedzibie, Twitter zatrudni 200 informatyków. Ale równie skromnie zaczynały na Zielonej Wyspie wszystkie inne amerykańskie koncerny komputerowe, jak Google, Facebook, Microsoft, Zynga, Ebay, LinkedIn i Yahoo. Popyt na informatyków w Irlandii jest już tak wielki, że w tym sektorze brakuje 3,5 tys. pracowników, a płace ponownie zaczęły piąć się w górę i oscylują między 45 a 65 tys. euro rocznie.
Irlandię polubiły nie tylko firmy IT. W tym roku amerykańskie inwestycje na wyspie osiągną 18 mld euro, o 49 proc. więcej niż w zeszłym roku. Zdaniem Amerykańskiej Izby Handlowej to tyle samo, ile koncerny z USA zaangażują w tym samym czasie w znacznie większych i także tradycyjnie bliskich Ameryce krajach: Kanadzie i Wielkiej Brytanii.



Dlaczego Irlandia znów stała się popularna wśród inwestorów? Po części dlatego, że przez cały ubiegły rok ówczesny premier Brian Cowen twardo stawiał czoła tandemowi Merkel – Sarkozy, który domagał się podniesienia przez Dublin wyjątkowo atrakcyjnej dla inwestorów stawki CIT (12,5 proc.) do poziomu, jaki obowiązuje w większości krajów zachodniej Europy (ok. 30 proc.).
Co prawda w listopadzie 2010 roku Irlandczycy otrzymali od Unii i MFW pakiet pomocowy wart 85 mld euro, jednak z niemal lichwiarskim oprocentowaniem (6 proc.) i tylko dlatego, że niemiecka kanclerz i francuski prezydent przerazili się, że niekontrolowane bankructwo Zielonej Wyspy stanie się zarzewiem, które doprowadzi do rozpadu strefy euro. Dziś niska stawka CIT jest wymienia przez prezesów zagranicznych firm jako jeden z najważniejszych powodów, dla których Irlandia jest w ich oczach atrakcyjnym miejscem do robienia biznesu.

Oszczędzono edukację i banki

– W tym czasie Grecja i Portugalia, i pozostałe kraje, które były ratowane przez Brukselę przed bankructwem, oraz Włochy i Hiszpania, którym cały czas zagraża upadek, przyjęły dokładnie odwrotną strategię. U nich kluczowym elementem redukcji deficytu budżetowego jest podniesienie podatków, co zabija konsumpcję, wzrost gospodarczy i przychody fiskalne, a w konsekwencji utrudnia uzdrowienie finansów publicznych – punktuje w rozmowie z „DGP” Simon Johnson z Peterson Institute for International Economics w Waszyngtonie.
Niski CIT to nie jedyny powód, dla którego Twitter odrzucił ofertę Camerona i zdecydował się przyjąć zaproszenie Irlandczyków. Innym jest niesłychanie wysoki poziom edukacji i stały napływ młodych, dobrze wykształconych pracowników.
Tu znowu irlandzki rząd odmówił pójścia za radą Francji i Niemiec, i oszczędzania, gdzie popadnie. W tym samym czasie Sarkozy radykalnie ograniczał wydatki na szkolnictwo, likwidując m.in. 80 tys. etatów w samej tylko edukacji podstawowej.
Brian Cowen i jego następca, Enda Kenny, wykluczył z programu cięć budżetowych także inne wydatki, które decydują o zachowaniu atrakcyjność Irlandii w oczach inwestorów: na utrzymanie i rozwój infrastruktury drogowej, rozbudowę nowoczesnych biur i sieci telekomunikacyjnej. Dzięki temu po spadku z 6. na 29. miejsce w latach 2008 – 2010 w rankingu konkurencyjności przygotowanym przez World Economic Forum Irlandia zaczęła piąć się w górę.



To jednak na polu bankowym obu premierom przyszło podjąć najtrudniejsze decyzje. Tu także strategia przyjęta przed Cowena i Kenny szła dokładnie pod prąd tego, co zalecała Bruksela i największe europejskie stolice. Tyle że na skalę czteromilionowego kraju jej koszt był zatrważający. 45 mld euro – taką kwotę z funduszy publicznych władze w Dublinie zainwestowały nie tylko w uratowanie przed bankructwem krajowych banków (sam Anglo-Irish otrzymał 25 mld euro wsparcia), ale takie ich wzmocnienia, aby znów stały się konkurencyjne.
– Strategia ta zaczyna przynosić owoce: Irlandczycy odzyskują zaufanie do swoich instytucji finansowych – zwraca uwagę Fabian Zuleeg. I przypomina, że w sierpniu depozyty po raz pierwszy od wybuchu kryzysu zaczęły rosnąć (o 2 mld euro), osiągając poziom 579 mld euro. – Wciąż dużo mniej, niż przed kryzysem (893 mld euro), ale to pierwszy sygnał, że najgorsze mają już za sobą – wskazuje ekspert.
W tym samym czasie władze Francji i Niemiec uparcie odrzucają apele MFW o dokapitalizowanie sektora bankowego (zdaniem Funduszu należałoby przeznaczyć na to przynajmniej 200 mld euro), aby nie zwiększać długu państwa i utrzymać najwyższą (AAA) ocenę ryzyka kredytowego.
Skutek takiej polityki jest jednak coraz bardziej wątpliwy. Od lata kapitalizacja największych francuskich banków, jak Societe Generale i BNP Paribas, załamała się o 40 – 50 proc., bo inwestorzy giełdowi obawiają się, że instytucje te mogą nie wytrzymać strat spowodowanych ewentualnym bankructwem Grecji (zainwestowały wyjątkowo dużo w zakup obligacji Aten). Z tego samego powodu banki udzielają sobie nawzajem oraz przedsiębiorstwom coraz mniej kredytów, co przyczynia się do spowolnienia tempa rozwoju gospodarki.
Podczas gdy na przełomie tego i przyszłego roku francuska gospodarka będzie balansowała na skraju recesji, irlandzka przyspieszy być może nawet do 2,5 proc. – przewiduje brukselski Instytut Bruegla. Wzrost, który początkowo opierał się na eksporcie przez zagraniczne koncerny działające w Irlandii (ich sprzedaż poza wyspę zwiększyła się w 2010 roku o 24 proc.), stopniowo napędza pozostałe sektory gospodarki.
Irlandczycy poczuli się pewniej i zaczęli więcej konsumować. Częściej stać ich także na spłacanie kredytów hipotecznych i to nawet, jeśli wartość zakupionej nieruchomości wciąż pozostaje mniejsza niż kwota zaciągniętej pożyczki. W sierpniu wartość niespłaconych długów wyniosła 128 mld euro, o 1/5 mniej niż w maju 2008 roku. Innym sygnałem rosnącego optymizmu Irlandczyków są znakomite dane demograficzne. W tym roku na wyspie urodzi się około 75 tys. dzieci, proporcjonalnie do ludności najwięcej w całej Unii.
Motorem wzrostu irlandzkiej gospodarki od niedawna znów jest eksport żywności, który w tym roku powinien osiągnąć 8,9 mld euro, o 5 proc. więcej niż w 2010. Irlandia zaczyna także przyciągać turystów m.in. dzięki radykalnemu obniżeniu cen hoteli, transportu i innych usług. Na Zieloną Wyspę znów zaczynają powracać imigranci z całej Europy.

Deficyt pod kontrolą

Przyspieszenie gospodarki i większe dochody fiskalne okazały się skuteczniejszym sposobem na ograniczenie deficytu budżetowego niż cięcia wydatków państwa. W przyszłym roku Irlandia bez trudu zdoła zbić deficyt budżetowy do 8,6 proc. PKB z tegorocznych 12,5 proc. (w 2010 roku zanotowała rekordowe 32 proc.) dzięki przyjętemu przez rząd planowi redukcji dziury w finansach publicznych o kolejne 3,6 mld euro.
Wyniki finansowe kraju są tak dobre, że premier Enda Kenny zastanawia się, czy nie ograniczać deficytu szybciej, niż to zostało uzgodnione w umowie z MFW i Unią w listopadzie 2010 roku. – To byłby bardzo mocny sygnał dla inwestorów. Dzięki temu w razie bankructwa Grecji nasz kraj nie zostałby wciągnięty w burzę na rynkach finansowych – radzi Irlandczyk Peter Sutherland, były szef Światowej Organizacji Handlu, a dziś prezes międzynarodowego oddziału Goldman Sachs.



Aby ponownie zdobyć zaufanie inwestorów (na razie żadna z wielkich agencji ratingowych nie zdecydowała się na podniesienie oceny kraju z poziomu śmieciowego), rząd Kenny’ego planuje także inną spektakularną inicjatywę. Latem przyszłego roku Irlandia prawdopodobnie spróbuje sprzedać na rynkach finansowych nowe obligacje, choć zgodnie z porozumieniem z UE i MFW do końca 2013 roku ma zapewnione finansowanie (pieniądze z bailoutu mogą płynąć jeszcze w przyszłym roku). Szanse, że się uda, rosną wraz ze spadkiem rentowności papierów wyemitowanych jeszcze przed listopadem 2010 roku. Na początku października spadła ona dla 10-letnich bonów skarbowych do 7,5 proc., przeszło trzykrotnie mniej niż podobnych papierów Grecji.

A gdzie jest Grecja?

Wyniki irlandzkiej gospodarki są na tyle dobre, że kraj stopniowo zapomina o upokorzeniach, jakie od 2008 roku doznał ze strony Brukseli. – Mimo ostatnich zawirowań ustanowienie euro jest wielkim sukcesem – przekonywał w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla „Wall Street Journal” minister finansów Michael Noonan. – Przez dwanaście lat od powołania unii walutowej udało się zwiększyć handel o 50 proc., utrzymać średnią inflację poniżej 2 proc, przekształcić Irlandię w jednego z czołowych eksporterów oraz zasadniczo pogłębić integrację Europy – wymienia.
Choć Grecja w znacznie większym stopniu słucha rad Unii, dziś stosunki na linii Bruksela – Ateny są o wiele bardziej napięte. Grecy stracili zaufanie inwestorów, bo ci doszli do wniosku, że kraj wpadł w pętlę długu i nie zdoła się już z niej uwolnić. W zamian za wart 110 mld euro pakiet ratunkowy, MFW i Unia narzuciły rządowi Jeorjiosa Papandreu plan drastycznych cięć budżetowych, który jednak nie stwarzał warunków dla przywrócenia gospodarczego wzrostu. W konsekwencji trzeci rok z rzędu grecki dochód narodowy kurczy się, i to aż o 5,5 proc.
Przyszłoroczny projekt budżetu przygotowany w tym tygodniu przez rząd także zakłada dalszy spadek PKB, tym razem o 2,5 proc. Skutek jest taki, że problemy finansowe Grecji pogłębiają się. – MFW już dwukrotnie obniżał prognozę długu dla Irlandii na przyszły rok (ostatnie dane mówią o 118 proc. PKB), podczas gdy dla Grecji jest ona stale zawyżana. Teraz ma osiągnąć 180 proc. PKB – punktuje Ansgar Belke.
Nie tylko przykład Irlandii pokazuje, że gdyby plan pomocy dla Grecji był nastawiony nie tylko na cięcia, ale i na wzrost gospodarczy, to dziś kraj mógłby stać o własnych siłach. Innym państwem, które przełamało kryzys, jest Łotwa.



Wbrew naciskom Brukseli ekipa Valdisa Dombrovskisa nie zgodziła się na porzucenie sztywnego kursu łata do euro w obawie, że doprowadzi to do ruiny tysiące Łotyszy, którzy zaciągnęli kredyty hipoteczne w obcych walutach. Jednak kraj zdecydował się na coś, co dziś ekonomiści nazywają „wewnętrzną dewaluacją”. Koszty prowadzenia działalności gospodarczej zostały tak radykalnie obniżone, że kraj znów stał się konkurencyjny.
– Pensje pracowników zostały obniżone średnio o 1/3, emerytury o 70 proc., pracę stracił co trzeci nauczyciel. W latach 2009 – 2010 wydatki budżetu ograniczono o 2 mld euro, co na skalę Łotwy jest ogromną kwotą. Cięcia poszły tak daleko, że likwidowano szkoły, biblioteki, nawet szpitale, które specjalizowały się w najcięższych operacjach – wskazuje Fabian Zuleeg.

Europa powoli wyciąga wnioski

Koszty społeczne takiej polityki były bardzo poważne. Liczba ludności kraju spadła z 2,7 do 2,2 mlna osób, bo wielu Łotyszy uznało, że w takich warunkach przeżyć się nie da i wolało szukać szczęścia w także pogrążonych w kryzysie krajach zachodniej Europy. W latach 2008 – 2010 łotewski dochód narodowy załamał się aż o 1/4, najwięcej ze wszystkich krajów Unii.
– Łotysze zbuntowali się przeciwko takiej kuracji tylko raz, w styczniu 2009 roku. Później już jednak strajków nie było. Zaakceptowali politykę rządu nie tylko dlatego, że wielu z nich miało w pamięci znacznie trudniejsze czasy ZSRR. Głównym powodem akceptacji było to, że bardzo szybko strategia wewnętrznej dewaluacji zaczęła przynosić owoce – wskazuje Zuleeg.
W tym roku łotewska gospodarka rozwija się w tempie 5,6 proc., co jest wyjątkowym wynikiem na tle balansującej na skraju recesji Europy. Zdaniem MFW w przyszłym roku deficyt budżetowy kraju zostanie zredukowany do 2,5 proc. PKB – to mniej niż wymaga Maastricht. To część strategii rządu, aby śladami Estonii wprowadzić kraj już za dwa lata do strefy euro. Redukcja deficytu oznacza także, że Ryga bez trudu wywiązała się z warunków, na jakich otrzymała dwa lata temu od UE i MFW 7,5 mld euro pomocy.
Postępy Łotwy doceniły nawet agencje ratingowe, które – od kiedy nie przewidziały upadku greckiej gospodarki – bardzo surowo oceniają możliwości finansowe państw UE. Minister finansów Andris Vilks zapowiedział 30 września, że wkrótce ocena kredytowa jego kraju przez Moody’s i Standard & Poor’s zostanie podniesiona. Obie agencje już zresztą przyznały „pozytywną perspektywę” obecnego ratingu, co zwykle poprzedza jego poprawę.
– Łotwa udowodniła, że jest bardzo konkurencyjna na rynku Unii, bo jej eksport stanowi 50 – 55 proc. dochodu narodowego wobec 20 proc. w przypadku Grecji. Także dług Łotwy, 45 proc. PKB, nie ma nic wspólnego z zobowiązaniami, jakie muszą spłacić Grecy – podkreśla ekonomistka Swedbanku Lija Strasuna.
Ostatecznym dowodem akceptacji społecznej dla strategii gospodarczej rządu były wyniki wyborów 17 września, w których dwie partie forsujące „wewnętrzną dewaluację”, Partia Jedności i Partia Reform, uzyskały razem 42 proc. głosów i będą tworzyć trzon nowej koalicji rządowej.
Sukces Irlandii i Łotwy zaczyna robić wrażenie w Paryżu, Berlinie i Brukseli. Choć Niemcy i Francuzi otwarcie nie przyznają się do błędu, jednak chcą wykorzystać lekcję udzieloną przez Zieloną Wyspę. Z ich inspiracji w tym tygodniu w Luksemburgu po raz pierwszy ministrowie finansów Unii Europejskiej zaczęli dyskutować o możliwości wykorzystania przez kraje, których kondycja budżetowa nie jest najgorsza, wolnych środków na stymulowania gospodarki. To ma oddalić widmo recesji w unii walutowej i spowodować, że Włochy, Hiszpania, a nawet Francja nie wpadną w pętlę zadłużenia, która szybko zaciska się na szyi Grecji.