Chińskie firmy coraz skuteczniej podbijają europejski rynek zamówień publicznych. Problem jednak w tym, że warte około biliona dolarów rocznie podobne zamówienia w Chinach są w zdecydowanej większości poza zasięgiem przedsiębiorstw z Unii Europejskiej.
Jak wynika z raportu Izby Handlowej UE w Pekinie, który został przygotowany na podstawie doświadczeń 50 unijnych firm, władze ChRL stosują wyrafinowane sposoby na przyznanie kontraktów wyłącznie chińskim przedsiębiorstwom. Tymczasem Pekin jest zobowiązany do stosowania równych zasad konkurencji dla rodzimych i zagranicznych firm na podstawie regulacji obowiązujących w Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Jednym ze sposobów na wykluczenie Europejczyków jest zawiadomienie ich o nadchodzącym przetargu dużo później niż firm chińskich. – W poniedziałek dowiedzieliśmy się, że do piątku trzeba składać ofertę. Nasi chińscy konkurenci wiedzieli o tym od tygodni. Jak w takich warunkach konkurować? – mówi autorom raportu jeden z menedżerów.
Inną praktyką jest stosowanie takiej specyfikacji zamawianych produktów, której nie mogą spełnić obce firmy. W niektórych przypadkach władze publiczne przepisują parametry towarów z broszur chińskich producentów. Albo domagają się aż czterech certyfikatów bezpieczeństwa. W wielu przypadkach do udziału w przetargach są dopuszczone tylko te produkty, które znajdują się w specjalnych katalogach wydawanych przez władze. A sposób ich selekcji pozostaje niejasny.
Reklama
Osobnym problemem jest skład komisji rządowych decydujących o wynikach przetargu. Dobór ich członków i w tym przypadku pozostaje mało przejrzysty. Zdaniem Gilberta Van Kerckhove, jednego z autorów raportu, często członkowie komisji utrzymują bliskie stosunki z chińskimi przedsiębiorstwami uczestniczącymi w przetargach. To sygnał, jak bardzo jest rozpowszechniona w Chinach korupcja.
Reklama
W 2009 r. Pekin wprowadził zasadę, że zamówienia rządowe mogą realizować tylko przedsiębiorcy „wykorzystujący chińską myśl intelektualną”. Pod silnym naciskiem Brukseli i Waszyngtonu te regulacje zostały co prawda wycofane, ale jedynie przez rząd centralny, który decyduje zaledwie o 10 proc. zamówień publicznych. Natomiast wiele władz samorządowych nadal stosuje niedozwolone wymogi. Co gorsza, każdy z samorządów stosuje własne regulacje techniczne, co dodatkowo utrudnia życie unijnym firmom. Wyjątkiem jest rynek dóbr luksusowych, a przede wszystkim samochodów. Tu chińscy urzędnicy na własne potrzeby najczęściej wybierają niemieckie Audi.
Jak mówi Van Kerckhove, o ile duże unijne koncerny, które mają własne służby prawne, czasami zdołają przebić się przez gąszcz utrudnień i zdobyć kontrakt publiczny w Chinach, o tyle małe i średnie przedsiębiorstwa są praktycznie bez szans. Tymczasem wiele krajów europejskich, jak np. Wielka Brytania, ma nadzieję, że dzięki ekspansji na chińskim rynku zdołają ożywić anemiczny wzrost gospodarczy. Szczególnie że władze Chin ogłosiły niedawno pięcioletni program inwestycji publicznych w najnowsze technologie (jak superszybkie koleje czy energetyka atomowa) o wartości 1,5 biliona dolarów.
Niektórzy przedsiębiorcy europejscy uważają, że jedynym sposobem na wymuszenie na chińskich władzach większego otwarcia rynku zamówień publicznych jest stosowanie przez Brukselę retorsji. Na to na razie jednak się nie zanosi. Przeciwnie, chińskie firmy coraz częściej zdobywają zamówienia na ważne inwestycje publiczne w Unii, jak dwa z pięciu odcinków autostrady A2 między Łodzią i Warszawą.