Rada Gospodarcza pracuje nad rozwiązaniami, które mają zbilansować system emerytalny. Jego częścią mogą być obligacje emerytalne. To rozwiązanie ma być alternatywą dla pomysłu ścięcia składki do OFE. Zaproponował je Bogusław Grabowski, członek rady. Mówi o nich też prof. Marek Góra, współtwórca reformy emerytalnej.
Radykalne rozwiązanie, czyli zawieszenie transferu, jest – według wczorajszego oświadczenia premiera – mało prawdopodobne. Donald Tusk podał warunki brzegowe nowych rozwiązań: nie mogą demontować dotychczasowego systemu, sięgać po czyjeś emerytury czy oszczędności emerytalne, zmniejszyć zarobki instytucji pośredniczących w obrocie papierami dłużnym.
Zdaniem premiera kierunek zmian ma zostać wypracowany w ciągu kilku dni. Chodzi zarówno o decyzje dotyczące założeń do ustawy o OFE Michała Boniego, jak i propozycje Rady Gospodarczej.
Pracujecie nad koncepcją wypuszczenia obligacji emerytalnych. To dobry pomysł?
To nie jest pomysł na reformę systemu emerytalnego, ale sposób poprawienia wycinka funkcjonowania. Ten system wywołuje skutki niepożądane. Np. ewentualne destabilizowanie rynku przez nadmierną podaż obligacji skarbowych, emitowanych w celu sfinansowania transferu do OFE. To może prowadzić do wzrostu stóp procentowych. Taki instrument jak obligacja emerytalna, długookresowy i niebędący przedmiotem obrotu, pozwoliłby może na usprawnienie całego systemu, obniżyłby koszty i zmniejszył wahania rynkowe. Ale to jeszcze wymaga analizy.
Co proponuje rada?
Staramy się znaleźć rozsądne wyjście, bo uważamy, że pomysły ministra Boniego, czyli stworzenie subfunduszy i ścięcie kosztów OFE, jak i minister Fedak – czasowe zawieszenie lub obniżenie składki, są niekompletne. Tymczasem mamy do czynienia nie z problemem OFE, ale całego systemu emerytalnego w powiązaniu z finansami publicznymi. Jeśli ktoś forsuje prostą receptę, np. zlikwidować OFE albo zostawić OFE i zwiększyć ich efektywność, twierdząc, że rozwiązuje tym problemy systemu emerytalnego, nie mówi prawdy.
Reklama
Uda się znaleźć cudowną receptę jeszcze w tym roku?
To pytanie do premiera i rządu. Ale najważniejsze jest nie kiedy, ale co zostanie zrobione. W 1999 r. reforma emerytalna została wprowadzona szybko, ale była niekompletna. Skutki tych dziur już zaczynają wychodzić nam bokiem. Dlatego przedstawianie utworzenia OFE jako całościowej reformy systemu jest nieporozumieniem. To był poważny pakiet reform, ale niewystarczający.
Rada się zgadza z diagnozą, że system z OFE w obecnym kształcie obciąża finanse publiczne.
Co roku budżet państwa musi wypuszczać dodatkowe obligacje dla pokrycia transferu składki do OFE – w tym roku na ponad 30 mld zł. To fakt. Ludziom się wydaje, że OFE to sposób inwestowania ich oszczędności. A tymczasem są to w znacznej mierze oszczędności fikcyjne, nie pieniądze, ale papierowe zobowiązania państwa, bo tym są obligacje. Skąd zresztą mają być oszczędności w systemie emerytalnym, który już dziś wydaje więcej, niż zarabia? Nowa reforma emerytalna musi spowodować, że system nie będzie wielkim workiem na długi. Główna dyskusja toczy się na tematy drugorzędne: ile dostaną OFE, jak zapisywać dług. A to zaledwie funkcja głównego rozwiązania.
Pan wie, co należy zrobić?
Rozwiązanie finalne musi doprowadzić do zamknięcia luki finansowej w systemie. A jednocześnie sprawić, by emerytury były na przyzwoitym poziomie. Łatwo domknąć finansowo system z emeryturami na poziomie 30 proc. ostatniej pensji. Ale to dla ludzi nie do przyjęcia.
Czeka nas więc wydłużenie wieku emerytalnego plus podwyżki podatków.
Na wyższe emerytury trzeba więcej pieniędzy. Tego nie osiągniemy, jeśli nie będziemy pracowali dłużej i efektywniej inwestowali. Każdy, kto mówi inaczej, kto twierdzi, że wystarczy zlikwidować OFE lub wprowadzić kosmetyczne zmiany w ich funkcjonowaniu, ogłupia ludzi. Bez dłuższej pracy nie czeka nas przyszłość rentierów na Karaibach. Niestety, ludzie uwierzyli, że reforma w Polsce już została dokonana, a ona jest dopiero przed nami.
Jak wiele mamy czasu?
System emerytalny nie załamuje się z dnia na dzień, a jego załatanie na jakiś czas jest możliwe. Ale problem zamieciony pod dywan pojawi się za dwa, trzy lata. Dziś trzeba podjąć działania, mimo że się jeszcze nie pali.