Uroczyste podpisanie przez prezydenta przygotowywanej od roku ustawy reformującej Wall Street miało być sygnałem, że rządząca Ameryką od półtora roku demokratyczna administracja zaczyna wyprowadzać kraj z kryzysu. Święto zepsuły jednak Obamie fakty. – Widoki są bardziej pesymistyczne, niż jeszcze niedawno nam się wydawało – mówił podczas dwudniowego przesłuchania w Senacie szef amerykańskiego banku centralnego Ben Bernanke.

Reklama

Te przepowiednie potwierdza opublikowany wczoraj raport Departamentu Pracy. Wynika z niego, że na początku lipca liczba osób ubiegająca się o zasiłki dla bezrobotnych wzrosła o 37 tys., a prawie 45 proc. spośród 14,6 mln amerykańskich bezrobotnych nie może znaleźć pracy od ponad roku. Te liczby mocno podmywają wiarę w zapewnienia Obamy, że uda mu się odtworzyć 8,5 mln miejsc pracy utraconych od początku kryzysu. Bernanke prognozuje nawet, że sięgające dziś 9,5 proc. bezrobocie pozostanie na wysokim poziomie (powyżej 7 proc.) przynajmniej do 2012 r.



Inne niepokojące dane napływają z rynku nieruchomości. – Majowy spadek sprzedaży mieszkań w USA nie był tylko statystycznym wybrykiem. W czerwcu niekorzystny trend się utrzymał i możemy już zacząć się niepokoić – poinformowało wczoraj Narodowe Stowarzyszenie Obrotu Nieruchomościami. Jego zdaniem ta tendencja nie ulegnie w najbliższym czasie poprawie, bo rząd Obamy wycofał się z programu podatkowych zachęt i ułatwień dla nabywców. Okazuje się, że do inwestycji w nieruchomości nie są w stanie przekonać Amerykanów nawet bardzo niskie oprocentowanie kredytów mieszkaniowych. – To dowód, że kryzys się jeszcze nie skończył – mówi nam Michael Greenberger z University of Maryland w Baltimore.

Administracja Obamy może tylko bezradnie przyglądać się takiemu stanowi rzeczy. Podczas wczorajszego przesłuchania w Senacie Ben Bernanke wykluczył jakiekolwiek nowe zachęty monetarne ze strony Fed (jego zdaniem stopy procentowe i tak są już na bardzo niskim poziomie). – Zaczniemy działać, jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie – podkreślił kilkakrotnie.



Z kolei sekretarz skarbu Timothy Geithner już i tak od dawna zajmuje się głównie zapewnianiem rynków finansowych, że Ameryka będzie w stanie spłacić rekordowy dług publiczny sięgający już 90 proc. PKB. Nie ma więc miejsca na nowe kosztowne programy nakręcania gospodarki. A według republikańskiej opozycji wejście w życie ustawy regulującej rynki finansowe nie przyczyni się do napędzenia koniunktury.

Słabe wyniki i czarne przepowiednie dla największej gospodarki świata sprawiają jednak, że nie ma mowy o nowym otwarciu. Zadowolenie z polityki prezydenta deklaruje dziś tylko 44 proc. Amerykanów. Sondaże wskazują również, że w listopadowych wyborach do Kongresu demokraci stracą najprawdopodobniej kontrolę w Izbie Reprezentantów.