Kończy się białoruski cud gospodarczy, który przez ostatnie 15 lat zapewniał Aleksandrowi Łukaszence stabilną ciągłość władzy. Zapaść finansów państwa przy braku wsparcia Rosji to fatalna wróżba przed zimowymi wyborami prezydenckimi.
Dotacje Kremla – jak mówił nam ekonomista Jarasłau Ramanczuk – do niedawna zabezpieczały aż 15 proc. PKB. Dzięki nim władze w Mińsku terminowo wypłacały pensje i zapewniały pełne zatrudnienie. Krajowi udało się nawet – dzięki zachodnim i rosyjskim kredytom – przejść w miarę suchą stopą przez kryzys gospodarczy. Choć gospodarka zwolniła z kilkunastu do 0,3 proc., recesji udało się uniknąć.
Konflikt z Kremlem i wstrzymanie jego pomocy zepsuło korzystny dla władz trend. Do maja 2010 r. początkowy proficyt zmienił się w 3-proc. deficyt, dwukrotnie wyższy, niż przewiduje budżet. Mińskowi trudno będzie osiągnąć założony poziom dziury budżetowej, ponieważ jednocześnie założono nierealny wzrost PKB na poziomie 12 proc. Białoruskie przedsiębiorstwa z opóźnieniem odczuły światowy kryzys. Aż 77 proc. firm wykazuje straty, wiele zalega z podatkami. Po wprowadzeniu przez Rosję ceł eksportowych na ropę płynność finansową straciły nawet rafinerie, będące głównym źródłem dewiz.
Ratunkiem miało być sprowadzanie surowca z Wenezueli, jednak tamtejsza ropa okazała się 1,5 raza droższa od rosyjskiej. Skutkiem był dramatyczny spadek rezerw walutowych do 6 mld dol., co dziś wystarczyłoby na spłacenie zaledwie trzech miesięcy importu. Rezerwy nadal topnieją, bo deficyt na rachunku bieżącym sięga 13,5 proc. W rezultacie Mińsk musi zaciągać kolejne kredyty. Problem w tym, że Rosja przestała ich udzielać, a pomoc z Zachodu trzeba twardo negocjować. Białoruś musi zatem szukać coraz bardziej egzotycznych pożyczek. Aby spłacić dług wobec Gazpromu, który wywołał czerwcową wojnę gazową z Rosją, Łukaszenka musiał skorzystać z pomocy Azerbejdżanu. Wartą 20 mld dol. linię kredytową otworzył także Pekin.
Pożyczki są jednak dobre tylko na krótką metę. Mają bowiem jeden minus: kiedyś trzeba je spłacić. Tymczasem dług publiczny w ciągu roku wzrósł z 27 do 45 proc. PKB. W takim tempie Białorusi grozi pułapka kredytowa, gdy na obsługę długu Mińska nie będzie już stać, a nowych pożyczek nikt nie będzie chciał przyznawać.
Ostatnią deską ratunku dla Łukaszenki jest polepszenie warunków prowadzenia biznesu, co ma szybko przyciągnąć inwestorów. Rząd ogłosił przed tygodniem powołanie grupy roboczej, która ma przedstawić plan awansu do grona 30 najbardziej przyjaznych dla biznesu gospodarek w rankingu Doing Business Banku Światowego. Chodzi m.in. o radykalne uproszczenie podatków i ułatwienia dla importerów.
Nie jest to zupełnie nierealne; w rankingu za 2010 r. Białoruś dzięki liberalnym reformom awansowała z 82. na 58. miejsce, wyprzedzając m.in. Hiszpanię i Polskę. Łukaszenka ma o co walczyć. Jeśli nie uchroni gospodarki, zagrożona będzie jego władza. Rosja coraz bardziej otwarcie sonduje możliwe alternatywy dla obecnego prezydenta. Gdy poparcie dla niego spadnie także na samej Białorusi (dziś realnie wynosi ono 48 proc.), koniec jego przywództwa będzie bliski. Jeśli nie w wyniku wyborów za pół roku, to przy kolejnej nadarzającej się okazji.