Zgodnie z nowym prawem hydraulicy, mechanicy samochodowi i inni fachowcy, którzy nie wyjechali jeszcze do pracy za granicę, będą musieli formalnie udowodnić, że znają się na tym, co robią. Parlamentarzyści chcą w ten sposób chronić nas, konsumentów, przed nieuczciwymi rzemieślnikami. "Nie może być tak, że swoje usługi polecają ludzie, którzy ledwie liznęli fach" - uzasadnia poseł Michał Wójcik, członek komisji rozwoju przedsiębiorczości. "Klienci mają prawo wiedzieć, że człowiek, którego zatrudniają, ma odpowiednie kwalifikacje" - dodaje.

Reklama

Nowy przepis będzie dotyczył przedstawicieli ponad stu zawodów rzemieślniczych. Posłowie opracowują właśnie ich dokładną listę. Z egzaminu będą zwolnieni ludzie po pięćdziesiątce, a także ci, którzy w danym fachu pracują ponad 10 lat. Pozostali dostaną trzyletni okres przejściowy, w czasie którego będą musieli stanąć przed komisją cechową i pokazać, co potrafią. Zdany egzamin będzie się kończył przyznaniem jednego z trzech tytułów kwalifikacyjnych: robotnika wykwalifikowanego, czeladnika lub mistrza.

Sami zainteresowani ostro krytykują poselski pomysł. Mirosław Iwaszko, który od ośmiu lat zajmuje się kompleksowym wykańczaniem mieszkań, choć nie ukończył żadnych kursów ani szkoły budowlanej, egzaminu zdawać nie zamierza. "Mnie egzaminują klienci, a na ich brak nie narzekam. Jak raz czy drugi spartaczysz robotę, to nikt więcej nie da ci zlecenia, teraz ludzie dokładnie sprawdzają opinie o fachowcu, zanim do niego zadzwonią" - przekonuje. Jarosław Kowalewski, parkieciarz, ma podobne zdanie: "Ten egzamin to absurd" - mówi. "Jestem tak obłożony robotą, że papier w niczym mi nie pomoże, a tylko stracę czas na popisy przed jakąś komisją" - dodaje.