Decyzja Komisji była pewna po tym, jak rząd zgodził się na przyjęcie planu przedstawionego premierowi Donaldowi Tuskowi w połowie października przez szefa KE Jose Manuela Barroso. Bo wcześniejsze propozycje ministra skarbu Aleksandra Grada zostały przez Brukselę uznane za niewykonalne i odrzucone. Alternatywą była więc już tylko natychmiastowa upadłość stoczni w Szczecinie i Gdyni. A tego rząd nie chciał.
Co oznacza decyzja Komisji, która zostanie oficjalnie ogłoszona w tym tygodniu? Że rząd ma pół roku, by znaleźć inwestorów. Zachętą dla potencjalnych kupców ma być to, że majątek stoczni nie będzie obciążony długami. Nie będą obowiązywać żadne ograniczenia produkcji. Pytanie tylko, czy inwestorzy faktycznie będą chcieli dalej produkować statki. Wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik tłumaczył wczoraj, że polski rząd zgodził się na propozycje Brukseli z zastrzeżeniem, że „proces restrukturyzacji zakładów pozwoli utrzymać istniejący potencjał w narodowym przemyśle stoczniowym”. Ale źródła z Komisji mówią wprost: nikt nie może zmusić inwestora, by utrzymał produkcję. Dlatego rząd przygotowuje się na najgorsze. Pracuje nad specjalną ustawą, która zapewni osłony socjalne zwalnianym pracownikom. Ustawa ma trafić pod obrady Rady Ministrów jeszcze w listopadzie.
A co ze Stocznią Gdańską? Resort skarbu wysłał wczoraj do Brukseli plan jej restrukturyzacji. Jeśli Komisja uzna, że plan zapewni rentowność stoczni, zakład ten nie będzie musiał oddawać pomocy publicznej.