"Gdyby podatki płacono w ten sposób, że przeciętny Kowalski od 1 stycznia wszystko przekazuje do budżetu, to dziś miałby już uregulowane swoje zobowiązania i mógłby zapomnieć o podatkach" - mówi DZIENNIKOWI Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha.

Reklama

Im wcześniej w danym kraju przypada dzień wolności podatkowej, tym mniejszy jest poziom świadczeń na rzecz fiskusa i tym większy zakres swobody fiskalnej.

W Polsce o jeden dzień (ze względu na rok przestępny) złamano w tym roku dotychczasowy rekord. W 1999, 2000 i 2007 r. od pracy na rzecz fiskusa uwalnialiśmy się 16 czerwca. Tegoroczny rekord zdaniem ekonomisty Andrzeja Sadowskiego zawdzięczamy obniżeniu podatków przez ministra finansów w rządzie PiS Zytę Gilowską. Powodów do przesadnej radości jednak nie mamy, bo w porównaniu z innymi krajami Europy wypadamy nie najlepiej. W ubiegłym roku najwcześniej dzień wolności podatkowej przypadł na Słowacji - już 25 maja. Tam jednak mieszkańcy płacą podatek liniowy. Gorzej od nas wypadli mieszkańcy Szwecji i Norwegii, którzy na podatki pracowali najdłużej, bo aż do 29 lipca. To efekt skandynawskiego modelu państwa socjalnego, które ma wysokie podatki i duże świadczenia socjalne.

Według Centrum im. Adama Smitha zakres swobody gospodarczej i tak na całym świecie jest stosunkowo niewielki. Centrum wylicza, że najwcześniej na świeciedzień wolności podatkowej wypadł 24 stycznia 1900 roku. Było to w Stanach Zjednoczonych, w czasie gdy królował w nich gospodarczy leseferyzm. Nigdy potem w żadnym kraju nie udało się go powtórzyć.

Reklama