Gdy ktoś nam ukradnie kartę kredytową i zdąży coś ukraść przed naszym pójściem do banku i na policję, to teoretycznie nie powinniśmy zbankrutować. Po pierwsze, jeśli szybko zareagujemy, złodziej nie zdąży wykonać dziesiątek drobnych zakupów (większe operacje są zazwyczaj autoryzowane przez bank). Po drugie, jeśli złodziej wpadnie na pomysł, by przelać pieniądze gdzieś na zagraniczne konto, według prawa, złodziejska operacja musi być anulowana, a koszty transakcji bank weźmie na siebie.
Niestety, to tylko teoria. W praktyce wygląda to tak, że koszty złodziejskich transakcji zazwyczaj ponoszą klienci. "Gazeta Prawna" pisze, że banki przenoszą tę odpowiedzialność na nasze barki w bardzo sprytny sposób. "Korzystając z nieznajomości prawa swoich klientów, narzucają im płatne ubezpieczenie, które ma ich uchronić od odpowiedzialności za transakcje dokonane przez osoby nieuprawnione" - pisze "Gazeta Prawna".
"Klient nie ma alternatywy i musi dodatkowo płacić za pozornie rozszerzoną odpowiedzialność banku, nie mogąc skorzystać bezpłatnie z ochrony zagwarantowanej ustawą" - tłumaczy w "Gazecie Prawnej" Anna Halczuk-Izydorczyk z kancelarii Gardocki i Partnerzy Adwokaci i Radcowie Prawni.
I na nic tłumaczenia klientów, że nie chcą się ubezpieczać, bo przecież prawo chroni ich w przypadku kradzieży. Tymczasem ludzie mają prawo czuć się bezpieczni nawet bez ponoszenia kosztów ubezpieczenia. Świetnie tłumaczy to w "Gazecie Prawnej" Łukasz Kajda, prawnik z Kancelarii BBK z Katowic. "Zgodnie z prawem przyjmuje się, że odpowiedzialność posiadacza do momentu zgłoszenia przez niego wydawcy faktu utraty karty jest ograniczona do równowartości 150 euro" - mówi Kajda. Dodaje, że po zgłoszeniu kradzieży w ogóle nie ponosimy odpowiedzialności.
Mało tego, "Gazeta Prawna" przestrzega przed pożyczaniem swoich kart żonie lub mężowi. Zdaniem gazety, banki wykorzystują ten fakt, by w przypadku kradzieży obciążyć klientów kosztami. Według autorów tekstu, bankowcy twierdzą, że jeśli ktoś pożycza karty "obcym" ludziom, to znaczy, że nie potrafi utrzymać w tajemnicy swojego kodu PIN. A jeśli tak, to w przypadku kradzieży sam jest sobie winien.
Aż 10 polskich banków oszukuje klientów, wmawiając im, że trzeba ubezpieczyć się od kradzieży kart. Jeśli ktoś nie chce tego zrobić, to bankowcy grożą, że za szkody wyrządzone przez złodzieja odpowiada okradziony. To skandal, bo prawo mówi wyraźnie, że po zgłoszeniu kradzieży za złodziejskie transakcje już nie odpowiada klient. W dodatku cała jego odpowiedzialność finansowa nie może przekroczyć 150 euro.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama