Gospodarka przegrywa z powodzią na południu Polski. Niszczy ona kluczową dla biznesu infrastrukturę. Straty szacują ubezpieczyciele. W 2009 roku wypłacili 450 mln zł odszkodowań. W tym roku zapłacą znacznie więcej

Reklama

"Maszyny, sprzęt biurowy i ważne dla firmy dokumenty zabezpieczone na wyższych kondygnacjach budynków. Tak wyglądały nasze przygotowania do nadejścia wielkiej wody – mówi Wiesław Różacki, prezes Rafako" - giełdowego producenta kotłów. Spółka z Raciborza dobrze pamięta tragedię z lipca 1997 roku, kiedy woda zalała cały zakład. Wtedy stanęli na krawędzi bankructwa.

Wczoraj Rafako miało szczęście. Wielka woda nie wdarła się na teren przedsiębiorstwa. Wszystko dzięki temu, że po ostatnich powodziach wzmocniono i podwyższono wały na Odrze. Kataklizm oszczędził także inne duże przedsiębiorstwa na południu Polski. "Powódź nie ma na razie wpływu na naszą działalność. Nasza siedziba jest na wzgórzu" - mówi Adam Homa z Zakładów Magnetyzowych w Ropczycach w woj. podkarpackim.

Ale z jego okna rozpościera się widok na zalane miasto. W niektórych miejscach woda ma więcej niż metr głębokości. I powódź nie ominęła małych sklepów, zakładów usługowych czy stacji benzynowych. Ich właściciele stracili dorobek całego życia, a straty idą nawet w setki tysięcy złotych.

Gminy tracą najwięcej

Zdaniem ekspertów powódź najmocniej uderzy po kieszeniach samorządy. "Największe szkody są na drogach gminnych i powiatowych. Bez pomocy ze strony rządu samorządy nie poradzą sobie z naprawą zerwanych mostów czy uszkodzonych nawierzchni" - mówi Adrian Furgalski, dyrektor Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Jeszcze nie wiadomo, ile będzie kosztowała ich naprawa. Straty zostaną oszacowane, kiedy woda ustąpi. Najgorsza sytuacja jest na drogach woj. śląskiego, małopolskiego oraz podkarpackiego.

Z powodzią boryka się także kolej. Krzysztof Łańcucki, rzecznik prasowy PKP Polskie Linie Kolejowe, zarządcy kolejowej infrastruktury, nie kryje, że firma będzie musiała zrezygnować z części zaplanowanych na ten rok remontów. Wszystko po to, by naprawić uszkodzone przez kataklizm tory. "Nasz budżet nie jest z gumy. Trudno sobie wyobrazić, byśmy nie wyremontowali zalanej trasy do Zakopanego" - mówi Krzysztof Łańcucki.

Reklama

Tak jak drogowcy kolejarze podliczą straty, kiedy woda ustąpi. – Pozostaje mieć nadzieję, że gdy premier mówi o pomocy dla powodzian, ma także na myśli samorządowców oraz kolejarzy – podkreśla Adrian Furgalski. Branża ubezpieczeniowa już zaczyna szacować, ile będzie musiała wydać na odszkodowania za zalane budynki i zniszczone przez wodę mienie. W ubiegłym roku było to prawie 450 mln zł. W tym może to być znacznie więcej.

"Podczas ubiegłorocznej powodzi przyjęliśmy 16,6 tys. zgłoszeń o szkodach spowodowanych przez wodę. W ostatnich dniach napłynęło do nas już 9 tys. takich informacji od naszych klientów" - mówi Rafał Stankiewicz, członek zarządu PZU, największego polskiego ubezpieczyciela.

Armia ludzi liczy straty

Oblężenia przeżywają także inne towarzystwa. Tylko w poniedziałek do Warty zgłosiło się ponad 1,1 tys. osób, które ucierpiały na skutek powodzi. To siedem razy więcej niż normalnie. Ubezpieczyciel szacuje, że do końca tygodnia może mieć nawet pięć tysięcy zgłoszeń o zalanym mieniu. Na obszary, na których szaleje kataklizm, branża ubezpieczeniowa kieruje armię ludzi. Eksperci, którzy zajmą się likwidacją szkód, są ściągani z całej Polski. Wszystko po to, by jak najszybciej uporać się z wypłatą odszkodowań.

Ubezpieczyciele obiecują, że klienci będą mogli korzystać z szybkiej ścieżki likwidacji drobnych szkód. Nie wymaga ona wyceny zalanego majątku przez eksperta. Z szacunków Najwyższej Izby Kontroli wynika, że z roku na rok powodzie powodują coraz większe straty. Tylko w Małopolsce i woj. świętokrzyskim koszty usuwania zniszczeń wyniosły w ostatnich trzech latach blisko miliard złotych. Bilans rekordowej powodzi z 1997 roku to 12 mld zł strat, 9 tys. zniszczonych firm, 680 tys. uszkodzonych mieszkań i pół miliona hektarów zalanych upraw.