GRZEGORZ OSIECKI:Czy jako minister poszedłby pan do prezydenta z zapowiedziami reform, jak zrobił to Jacek Rostowski?
LESZEK BALCEROWICZ*:Każdy dobry minister finansów stara się rozszerzać pole manewru dla rzeczy potrzebnych krajowi. A Polska potrzebuje jak najszybszego rozpoczęcia uzdrowienia finansów publicznych, tak abyśmy nie stracili tej pozycji, jaką mamy – kraju, który przoduje w Europie w tempie wzrostu gospodarczego.

Reklama

Gdyby był pan prezydentem, tak by pan odpowiedział?
Tu nie chodzi o komentowanie doraźnych reakcji. Chodzi o rzecz poważniejszą: by Polska nie traciła cennego czasu dla redukowania ryzyka zagrożenia dla naszego wzrostu gospodarczego i stabilności finansowej tylko dlatego, że mamy w tym roku wybory prezydenckie, a za rok parlamentarne. Polska potrzebuje częściowego rozbrojenia politycznego w imię ważnych interesów kraju.

Ale jak to miałoby wyglądać?
Z jednej strony koalicja rządząca powinna proponować szerszy program uzdrowienia finansów publicznych, ale z drugiej prezydent powinien zmienić swoje postępowanie i nie wetować. Bo dotychczasowa praktyka była taka, że sporo ważnych dla Polski ustaw padało niestety ofiarą weta. Trudno się więc dziwić rządowi, że nie proponuje szerszego programu uzdrowienia finansów publicznych, którego Polska potrzebuje. Czyli dobre rozwiązanie polega na tym, że prezydent dałby choć promesę niewetowania. Nie sądzę, by to było wielkie poświęcenie z jego strony. Nierobienia rzeczy, które szkodzą krajowi, nie należy traktować jako poświęcenia.

Narodowa Rada Rozwoju dyskutowała o tych propozycjach.
Nie odnoszę się do niej, bo tam nie byłem. Odnoszę się do tego, co każdy może obserwować przez dwa lata. Polska potrzebuje więcej refom, niż do tej pory zrobiono. Potrzebuje tego w imię wzrostu i bezpieczeństwa gospodarczego. Dlatego potrzeba, by prezydent zdjął nogę z hamulca. I dodam jeszcze jedno: jeśli ktoś godzi się zostać członkiem prezydenckiej rady, to chyba po to, by mu to powiedzieć, a nie być dekoracją.

Tylko jak wypracować punkt wspólny między rządem a prezydentem? W wielu sprawach poglądy są kompletnie różne.
Odpowiedź jest jedna. Presja opinii publicznej na tych, którzy do tej pory blokowali.

Ale rząd też nie spieszył się z przedstawieniem dużego programu reform.
Staram się oceniać po faktach, a nie spekulacjach. A najważniejsza reforma tego rządu, czyli ograniczenie przywilejów emerytalnych, była przedmiotem weta prezydenta. To wystarczający powód, by zwracać się do niego, żeby w interesie Polski zdjął nogę z hamulca. Na pewno przedstawiony przez ministra Rostowskiego pakiet jest ważny, ale niewystarczający. Rozumiem, że rząd bał się, iż proponowanie kolejnych rozwiązań oznaczałoby tylko weto z ryzykiem demonizacji innych propozycji, bez żadnego pożytku dla kraju. Nie można poważnie traktować argumentu, że ponieważ pakiet jest mały, to trzeba go odrzucić. Poważnie brzmiałby argument: zgadzam się, ale czekam na kolejne propozycje, dzięki którym Polska gospodarka będzie bezpieczniejsza. To jest poważne i odpowiedzialne stanowisko wobec własnego kraju.

Jakie to propozycje? I jak to osiągnąć?
Tu nie trzeba odkrywać Ameryki, bo została już odkryta m.in. w planie Hausnera. Do tych i innych propozycji trzeba wrócić. Problem nie polega na braku rozwiązań, lecz na wytworzeniu sytuacji politycznej, w której będą one mogły być wprowadzone w życie bez ryzykownej straty czasu. Jeśli mamy demokrację, to ludzie muszą poczuć się odpowiedzialni za bieg spraw we własnym kraju. Chodzi o to, by hamowanie reform było politycznie bardziej ryzykowne niż zgoda na to. To ostateczna recepta.

A co jeśli nie się nie uda?
Opóźnianie leczenia bywa bardzo kosztowne dla pacjenta, który cierpi na poważną dolegliwość o nazwie „choroba finansów państwa”.