ARTYKUŁ POCHODZI Z PUBLIKACJI INFORMACYJNO-PROMOCYJNEJ PRZYGOTOWANEJ WE WSPÓŁPRACY ZE ZWIAZKIEM BANKOW POLSKICH, KTÓRA UKAZAŁA SIĘ NA ŁAMACH DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ. CAŁA PUBLIKACJA DO POBRANIA W FORMIE PDF.
Uznawane przez środowisko frankowiczów za korzystne dla klientów październikowe orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie państwa Dziubaków spowodowało wzrost zainteresowania pozwami przeciwko bankom. Tak wynika m.in. z ankiety, jaką w styczniu przeprowadził Związek Banków Polskich
„Wyniki potwierdzają utrzymującą się tendencję wzrostową prowadzonych nowych spraw sądowych, natomiast w dalszym ciągu ogólny bilans spraw prawomocnie wygranych przemawia na korzyść banków. Z danych przekazanych przez 11 banków wedle stanu na koniec 2019 r. wynika, że łączna liczba toczących się spraw w polskich sądach dotycząca kredytów walutowych wyniosła 16 252 (w tym odnoszących się do kredytów indeksowanych – 13 390, oraz kredytów denominowanych – 2 862). Liczba ta uwzględnia sprawy, które zostały z sądów przekazane do banków jako złożone pozwy lub w których bank złożył pozew” – napisano w komunikacie ZBP.
Perspektywy wzrostu liczby spraw powodują wzrost aktywności również po stronie prawników chcących reprezentować frankowiczów. Na krajowym rynku działa grupa kancelarii, które specjalizują się w reprezentowaniu konsumentów – zwłaszcza w sprawach przeciwko instytucjom finansowym. Za łakomy kąsek pozwy frankowiczów uznają również firmy odszkodowawcze (niekoniecznie działające w formule kancelarii prawnej), które wcześniej skupiały się na roszczeniach związanych z polisami ubezpieczeniowymi. Ponieważ popyt na usługi prawnicze rośnie, należy się spodziewać również dostosowania po stronie podaży.
Opłata za sukces
Reklama
Nie jest tajemnicą, że z pozwem wiążą się koszty. W sprawach dotyczących kredytów walutowych – w proporcji do ewentualnej korzyści odniesionej w ramach wygranej z bankiem – mogą one okazać się szczególnie wysokie. I nie mówimy tutaj o zwykłym wynagrodzeniu za prowadzenie sprawy, które wynosi od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Chodzi np. o tzw. success fee. Według informacji medialnych w przypadku wygranej w sądzie prawnicy życzą sobie wynagrodzenia zbliżającego się w skrajnych przypadkach do jednej trzeciej kwoty „odzyskanej” przez klienta. Oznacza to, że jeśli wygrana ma wartość 10 tys. zł, to należy liczyć się z tym, że ok. 3 tys. zł trafi na konto prawnika. Jeśli pozew opiewa na 100 tys. zł, wynagrodzenie rośnie do ok. 30 tys. To jednak nie wszystko: zdarzają się przypadki, że klient żąda 100 tys., na jego rzecz jest zasądzone tylko np. 10 tys. zł, a prowizja naliczana jest od tej pierwszej kwoty. Albo że podstawą do wyliczenia prowizji jest kwota kredytu wypłaconego przez bank, a nie ewentualna „wygrana” – czyli wartość, o jaką w wyniku procesu zmniejszy się zobowiązanie klienta.
W styczniu Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów informował, że sprawdza funkcjonowanie „proklientowskich” kancelarii. Postępowanie urzędu dotyczy nie tylko podmiotów zajmujących się sprawami frankowiczów, lecz także polisolokat czy afery firmy windykacyjnej GetBack. UOKiK sprawdza m.in., czy zasady ustalania wynagrodzenia są jednoznaczne.
– Urząd przygląda się ofercie kancelarii odszkodowawczych od II połowy 2017 r. Zaczęły się wtedy pojawiać reklamy zachęcające osoby, które miały polisy z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym, do ubiegania się o zwrot opłat likwidacyjnych. Oferty kierowane są również do konsumentów posiadających kredyty hipoteczne denominowane lub waloryzowane do waluty obcej. Następnie zostały one rozszerzone do obligacji korporacyjnych GetBack – mówił w styczniu ówczesny prezes UOKiK Marek Niechciał.
Sześciu podmiotom, w tym czterem kancelariom odszkodowawczym, UOKiK zarzucił stosowanie klauzul niedozwolonych i praktyk naruszających zbiorowe interesy konsumentów.
Wiele wydatków
To jednak nie wszystkie koszty. Do najważniejszych należeć będzie – jeszcze na wstępnym etapie – opłata za analizę sprawy, przygotowanie pozwu, a później wynagrodzenie dla prawnika za uczestnictwo w rozprawach. Problem w tym, że z góry nie wiadomo, ile ich będzie. Strony starają się zwykle wykorzystać całą dostępną ścieżkę prawną, co oznacza rozprawy w dwóch instancjach, ale bywa, że w grę wchodzi zaangażowanie również Sądu Najwyższego czy TSUE w Luksemburgu.
To ma również konsekwencje dla czasu, jaki będzie potrzebny na rozstrzygnięcie sprawy. Oprócz tempa, w jakim działają krajowe sądy, trzeba wziąć pod uwagę również możliwość zawieszenia postępowania w przypadku pojawiania się np. nowych zapytań do TSUE lub do Sądu Najwyższego. Najbardziej znane dotąd (w sprawie Dziubak vs. Raiffeisen) spowodowało, że część sądów wstrzymywała się z wyrokami do momentu poznania orzeczenia trybunału w Luksemburgu. Gdy 3 października ub.r. trybunał odpowiedział na zadane mu pytania, sprawy w krajowych sądach przyśpieszyły. Ale w styczniu pojawiły się informacje o kolejnym zapytaniu do TSUE, a w lutym o jeszcze kolejnym i niewykluczone, że będzie ich więcej.
Jest jeszcze jeden aspekt – na początku drogi nie wiadomo nawet, w ilu procesach będzie musiał wziąć udział klient. Sprawa „główna” to dopiero początek. Zakładając, że klientowi uda się np. doprowadzić do unieważnienia umowy kredytowej, później zostaną do rozstrzygnięcia wzajemne rozliczenia z bankiem. Wtedy to pozywający może stać się pozwanym. I pojawią się koszty odpowiedzi na pozew, stawiennictwa adwokata na kolejnych rozprawach itd.
– Nie możemy kwestionować wysokości wynagrodzenia jako głównego świadczenia stron, ale analizujemy, czy postanowienia, które je określają, są jednoznaczne i czy zapewniają równowagę stron takiej umowy. Chodzi o to, żeby konsument wiedział, za co i ile płaci – mówił Marek Niechciał, prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. – Zachęcam konsumentów do analizowania wysokości wynagrodzenia i negocjowania warunków umów – np. honorarium, w tym wynagrodzenia za pomyślne zakończenie sprawy, czy terminu, w jakim musimy zapłacić kancelarii za jej pracę. Poprośmy o zestawienie kosztów, np. może się okazać, że kancelaria obciąży nas kosztami dojazdu pełnomocnika do sądu – radził Niechciał.
Koszt kapitału
Osobną kwestią jest to, jak zakończą się „sprawy wtórne”. Może się okazać, że początkowe korzyści w ostatecznym rozrachunku mocno się skurczą, a nawet sprawią, że do zapłacenia będzie więcej. Banki zapowiadają bowiem – niektóre te zapowiedzi już zrealizowały – że będą domagać się od klientów wynagrodzenia za korzystanie z kapitału.
– Bank, aby móc udzielać kredytów, sam pożycza środki z rynku i od klientów, którzy je w banku deponują. Bank jest zobowiązany do dbałości o interes wszystkich swoich klientów, dlatego nie może zrezygnować z domagania się opłaty za korzystanie z kapitału. Pamiętajmy też, że większość klientów pożyczających pieniądze odnoszące się w jakiś sposób do waluty obcej do dzisiaj sumarycznie zapłaciło mniej niż klienci, którzy brali kredyt hipoteczny tej samej wysokości i na ten sam okres, tylko w złotych. Sytuacja, w której określona grupa klientów korzystałaby za darmo za używanie kapitału kredytu, jest nie do zaakceptowania dla tych, którzy mają inne umowy kredytu mieszkaniowego w złotych z wyższym oprocentowaniem niż kredyt walutowy. Moglibyśmy wręcz nazwać to uprzywilejowaniem grupy kredytobiorców frankowych wobec złotowych – wskazywał Alexander Fleischmann, dyrektor polskiego oddziału Raiffeisen Bank International, uzasadniając zamiar występowania o „zwrot pożyczonej kwoty wraz z należnym wynagrodzeniem za korzystanie z udostępnionego kapitału”.
W przypadku kredytu na 100 tys. zaciągniętego w sierpniu 2008 r. Raiffeisen wylicza koszt korzystania z kapitału na niemal 130 tys. zł. Jako podstawę bierze bowiem publikowane przez Narodowy Bank Polski przeciętne oprocentowanie niezabezpieczonych kredytów konsumpcyjnych. Nie jest ono dalekie od pułapu oprocentowania wyznaczanego przez tzw. przepisy antylichwiarskie. Dziś ten pułap to 10 proc.
mBank, jak wynika z informacji prasowej, w przypadku żądania wynagrodzenia za korzystanie z kapitału opiera się na przeciętnym oprocentowaniu kredytów hipotecznych udzielanych na co najmniej pięć lat (według najnowszych danych jest to 3,7 proc., średnio w ostatnich 10 latach było to 4,7 proc.) lub też na poziomie oprocentowania wyznaczanym przez kodeks cywilny. Mówi on: „Odsetki od sumy pieniężnej należą się tylko wtedy, gdy to wynika z czynności prawnej albo z ustawy, z orzeczenia sądu lub z decyzji innego właściwego organu. Jeżeli wysokość odsetek nie jest w inny sposób określona, należą się odsetki ustawowe w wysokości równej sumie stopy referencyjnej Narodowego Banku Polskiego i 3,5 punktów procentowych”. Dziś ta stawka to 5 proc.
Co budziło zastrzeżenia UOKiK w działalności kancelarii frankowych i odszkodowawczych
Brak możliwości wyboru pełnomocnika. „Wątpliwości urzędu budzą postanowienia, na podstawie których kancelarie samodzielnie wybierają, a nawet narzucają pełnomocników do prowadzenia spraw. Zdaniem UOKiK to ich klienci powinni mieć decydujący głos” – informował w styczniu urząd antymonopolowy.
Wysoka kara za rozwiązanie umowy przez konsumenta, która zmusza go niejako do kontynuowania współpracy z daną firmą (ta zaś w niektórych przypadkach nie ponosi równorzędnej kary, jeśli wycofałaby się ze sprawy).
Zakaz prowadzenia przez konsumenta samodzielnych rozmów i negocjacji z instytucją finansową.
Wymóg zgody klienta i kancelarii na powództwo – wiąże się z ryzykiem, że firma odszkodowawcza ostatecznie wycofa się ze współpracy, co oznacza również, że klient, wpłacając z góry wynagrodzenie, może zapłacić za usługi, które nie będą wykonywane.
Brak obowiązku przedstawiania zestawienia kosztów.
Kara umowna za naruszenie poufności – w efekcie nie pozwala to na pokazanie umowy z firmą członkom rodziny, ale też innemu prawnikowi czy lokalnemu rzecznikiem konsumentów.
Wypłata uzyskanych pieniędzy na konto kancelarii i możliwość długiego (sięgającego nawet czterech miesięcy) oczekiwania na przelew przez klienta.