Zaczyna się najtrudniejszy etap prac
nad projektem budżetu państwa na przyszły rok. Do końca czerwca będzie trwał koncert życzeń poszczególnych dysponentów publicznej kasy. Wzorem lat ubiegłych
urzędnicy MF szykują się na wzrost planów wydatkowych o 6–8 mld zł. O tym nie może być jednak mowy. W resorcie obliczana jest kwota, o którą wydatki trzeba będzie obciąć, i wskazywane są miejsca, gdzie można znaleźć oszczędności. Pierwsze tropy tradycyjnie prowadzą w stronę ograniczenia nakładów inwestycyjnych.
– Szacujemy, że trzeba znaleźć oszczędności rzędu 9 mld zł, aby zmieścić się w limicie wydatków – mówi nam osoba z MF.
Zgodnie ze
stabilizującą regułą wydatkową limit na przyszły rok wynosi 801,7 mld zł. Reguła zaś pilnuje, aby budżetowe planowanie nie wymknęło się spod kontroli. Wydatki mogą rosnąć w tempie średniookresowego realnego wzrostu PKB, powiększonego o cel inflacyjny NBP, czyli 2,5 proc. Dzięki temu deficyt i dług mają pozostać pod kontrolą, a nawet zmniejszać się.
Na wydatki w 2018 r. może być zatem o ponad 35 mld zł więcej w porównaniu z tym rokiem. Kwota robi wrażenie, jednak w dużej mierze jest już skonsumowana przez sztywne zobowiązania kasy państwa. Prawie 19 mld zł pochłonie dotacja dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Wyższa waloryzacja i wzrost świadczeń to tylko jedna strona medalu, bo prawdziwym wyzwaniem będzie pokrycie kosztu obniżki wieku emerytalnego, co tylko w przyszłym roku jest wyceniane na ok. 10 mld zł.
Budżetowe plany muszą też uwzględniać 2 proc. PKB, jakie na obronność przeznaczy MON. W tym roku jego wydatki założono na ponad 37 mld zł. Wyższy rachunek zamierza też wystawić Narodowy Fundusz Zdrowia. Rośnie nasza składka do Unii Europejskiej i subwencja wyrównawcza dla samorządów. Resort finansów musi też wziąć pod uwagę tę część sektora finansów, która sama ustala swoje budżety, m.in.
Trybunał Konstytucyjny, Kancelarię Prezydenta czy rzecznika praw obywatelskich.
I tak
limit wynikający z reguły wydatkowej jest już o kilka miliardów złotych przekroczony. Na szczęście dla ministra finansów zamrożono wzrost wynagrodzeń w budżetówce. Gdyby miał być na podobnych zasadach jak rok temu, trzeba by wysupłać jeszcze
ponad 2 mld zł.
Gdzie kryje się przestrzeń do cięcia wydatków? – W sytuacji gdy mamy bardzo kosztowne priorytety, jak wiek emerytalny i program "Rodzina 500 plus”, to właściwie nigdzie. Najłatwiej sobie wyobrazić, że z budżetowymi nożycami spotkają się wydatki majątkowe – twierdzi nasz rozmówca. Te w tym roku mają wynieść 19,7 mld zł. Cięcia mogłyby dotknąć kilku resortów. Najłatwiej znaleźć pieniądze w inwestycjach infrastrukturalnych i wydatkach obronnych. To by jednak nie była dobra informacja dla gospodarki, która rośnie głównie dzięki konsumpcji, i wszyscy czekają, aż dynamikę wzrostu podbiją inwestycje. Ograniczając nakłady na środki trwałe, rząd podciąłby więc gałąź, na której siedzi.
Poszukiwania oszczędności dotyczą także pozycji "koszty obsługi długu". W tym roku mają wynieść 30,4 mld zł, a w przyszłym wzrosnąć o 0,6–1,7 mld zł.
– Prawdziwą batalię z resortami stoczymy w lipcu, gdy otrzymają od nas limity wydatkowe na podstawie planów, które do nas trafią – przypomina nasz informator. Zwraca uwagę, że pomocne byłoby znalezienie ekstradochodów, wówczas konstrukcja reguły wydatkowej pozwala na więcej. O te będzie trudno, bo nawet prognozy ściągalności podatków są mocno wyśrubowane.
Ekonomiści wskazują, że kondycja finansów publicznych nie będzie w przyszłym roku tak komfortowa, jak chciałby minister finansów. Przy ul. Świętokrzyskiej, gdzie mieści się resort, założono, że uda się obniżyć deficyt całego sektora do 2,5 proc. PKB z 2,9 proc. zakładanych na ten rok. Cel ten ma być osiągnięty dzięki przyspieszeniu wzrostu PKB, wyższej inflacji i sukcesom na polu uszczelnienia podatków. Największym ryzykiem jest rachunek, jaki trzeba zapłacić za niższy wiek emerytalny. Gdyby zaś gospodarka rosła wolniej, co przewiduje część ekspertów, a deficyt miał się niebezpiecznie zbliżyć do unijnego limitu 3 proc. PKB, rząd stanie przed dwoma wyborami: jeszcze mocniej ciąć wydatki lub podwyższać podatki. Oba scenariusze są trudne do wyobrażenia ze względu na rozpoczynający się w przyszłym roku maraton wyborczy.
W roku wyborczym cięcie wydatków czy wzrost podatków to desperacki krok
Jakub Rybacki, ekonomista ING BSK: Nie widać wielkich zagrożeń
Jesteśmy nastawieni pozytywnie do sytuacji nie tylko budżetu państwa w przyszłym roku, lecz także całego sektora instytucji rządowych i samorządowych. Widzimy, że materializuje się plan poprawy ściągalności podatków, który w tym roku przyniósł już imponujące efekty. Trudno sobie także wyobrazić jakieś mocne spowolnienie wzrostu gospodarczego. Ryzyka na zewnątrz są ograniczone, a tych wewnątrz też nie widać. Wszystko za to wskazuje, że inwestycje zaczną podbijać dynamikę wzrostu PKB. To może nie jest tak dobra informacja dla wpływów podatkowych jak rosnąca konsumpcja, ale dla utrzymania dobrej koniunktury już tak. Przewidujemy, że w tym roku PKB zwiększy swoją wartość o 4 proc., a w przyszłym spowolni do 3,8 proc. Prognoza jest zbieżna z założeniami do projektu budżetu. Spodziewamy się, że deficyt obniży się do 2,4 proc. PKB. Gdyby zaś pojawiło się ryzyko jego wzrostu, to po stronie wydatków jest obszar, którym można zarządzać, żeby go zmniejszyć.
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole: Wiele miejsca na oszczędności nie ma
Jedno pole do oszczędności rząd już znalazł – zamroził płace w sferze budżetowej. Drugie to nakłady na środki trwałe. W wydatkach majątkowych jest szansa na oszczędności, ale to oznacza, że inwestycje nie będą realizowane. Powinno się też pomyśleć o przebudowie kosztownego – 24 mld zł – programu „Rodzina 500 plus”. Można tę kwotę zmniejszyć, wprowadzając kryterium dochodowe, powiązać z pracą i wypłacać krócej. Nie wierzę w taki ruch dziś – jest możliwy, gdy przyjdzie jakiś kryzys gospodarczy. Można też iść w kierunku kreatywnej księgowości, która zwiększy limit wydatkowy, i wpisywać coraz wyższe dochody z uszczelnienia. Nie jest to dobre wyjście i nie da się tego utrzymywać w nieskończoność. W przyszłym roku rząd zobowiązał się do obniżania deficytu. Rosnąca o blisko 4 proc. gospodarka to najlepszy moment. Zwiększanie przestrzeni pod wydatki nie jest wielkie. Jeśli nie chcemy podwyższać podatków, to wiele miejsca na oszczędności nie widzę.