W tym roku program „Rodzina 500 plus” miał kosztować 23,1 mld zł. Tymczasem Elżbieta Rafalska, minister rodziny, szykuje się na wydatki rzędu 24,5 mld zł. Skąd ta różnica? To efekt dwóch tendencji.
Zbyt pesymistycznej ocenie liczby urodzeń trudno się dziwić, bo przygotowując program na przełomie 2015 i 2016 r., rząd oparł się na prognozie demograficznej GUS z 2014 r. Zawierała ona cztery warianty. Rządowi eksperci przyjęli, że gdyby nie wprowadzać „Rodziny 500 plus”, to zostanie zrealizowany wariant optymistyczny, natomiast wdrożenie go pozwoli na realizację superoptymistycznej wersji prognozy, tzn. wariantu bardzo wysokiego. W 2015 r. dane z poszczególnych miesięcy pokazywały, że liczba urodzeń nie będzie wysoka. Ostatecznie sięgnęła 370 tys. Było to 1,5 tys. więcej niż w prognozie z wariantu wysokiego, ale o prawie 5 tys. mniej niż w wariancie bardzo wysokim.
Na razie 2015 r. okazał się jednak wyjątkiem, bo zarówno w 2014 r., jak i w 2016 r. urodziło się więcej dzieci, niż przewidzieli analitycy GUS w najbardziej optymistycznej prognozie. W zeszłym roku różnica wyniosła już ponad 5,5 tys.
Skąd pomyłka GUS? Małgorzata Waligórska z urzędu wyjaśnia, że w momencie przygotowywania prognozy analitycy opierali się na danych do 2012 r. i na cząstkowych z 2013. – Mieliśmy kilkuletni spadek urodzeń, w tle był kryzys, spadało zaufanie społeczne, rosła migracja. To wszystko złożyło się na nasze założenia. Były dyskutowane przez Radę Ludnościową i nie budziły sprzeciwu – mówi Małgorzata Waligórska. Prognoza bardzo wysoka zapowiadała powolny wzrost urodzeń maksymalnie do poziomu 380,4 tys. w 2019 r., pozostałe wieszczyły spadek.
Reklama
Jeśli w 2017 r. urodzi się zapowiadane przez resort rodziny 400 tys. dzieci, będzie to o ponad 22 tys., czyli 5 proc., więcej, niż wynika z szacunków autorów ustawy. Jeśli takie tempo utrzyma się do końca dekady, to do 2020 r. urodzi się o niemal 100 tys. dzieci więcej, niż wynika z najbardziej optymistycznego wariantu GUS.
Wspomniane założenia znalazły się nie tylko w projekcie ustawy, lecz także w najnowszej wersji aktualizacji Programu konwergencji, który opisuje sytuację w finansach publicznych w najbliższych latach. Na tej podstawie prognozowane są wydatki na program. Każde 100 tys. dzieci więcej, na które wypłacane jest świadczenie, to dodatkowe 600 mln zł z budżetu w całym roku. O tyle może podbić koszty programu do 2020 r. ta pomyłka prognostyczna. Choć to akurat ten rodzaj błędu, z którego należy się cieszyć. – Przyjęliśmy ostrożne założenia i teraz się okazuje, że musimy zapłacić więcej. Ale to, jak mówił Paweł Szałamacha, który lubił trzymać się za kieszeń, akurat takie wydatki, które przyjemnie finansować – mówi Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej.
Groźniejsza z punktu widzenia kosztów jest pomyłka dotycząca wypłat na podstawie kryterium dochodowego. Rząd, tworząc ustawę, szacował liczbę wypłacanych świadczeń na 3 mln 707 tys. w pierwszym roku, potem miała ona maleć. Tymczasem według najnowszych pełnych majowych danych wypłacono 3 mln 958 tys. świadczeń wychowawczych na 3 mln 928 tys. dzieci (w niektórych przypadkach były to zaległe świadczenia, stąd różnica 30 tys.). Czyli różnica wobec pierwotnych założeń to ok. 250 tys. dzieci w wypłatach w całym roku. W gotówce to koszt wyższy o niemal 1,5 mld zł.
Zaniżenie prognozy urodzeń nie są na tyle duże, by wywołać takie skutki. Powodem muszą być więc wypłaty związane z kryterium dochodowym na pierwsze dziecko. I znów potwierdza to porównanie założeń ustawy z ich obecnym wykonaniem.
Rząd przewidywał w projekcie, że liczba rodzin otrzymujących świadczenie na pierwsze dziecko stanowić będzie ok. 30 proc. wszystkich rodzin z dziećmi do 18. r.ż., choć dane zawarte w ocenie skutków regulacji (OSR) do ustawy pokazują, że było to bliżej 40 proc. Tymczasem, jak wynika z danych resortu, rodzin, które spełniają kryterium na pierwsze dziecko, jest obecnie ponad 1,5 mln. „To 60 proc. wszystkich rodzin pobierających świadczenie” – pisze resort na swojej stronie. Różnica to ok. pół miliona dzieci. Zapewne część rodzin dostosowała swoje dochody do programu 500 plus, zaniżając je, by uzyskać świadczenie. Opisywaliśmy w DGP nawet przypadki zwrotów ulgi na dziecko uzyskanej w PIT po to, by spełnić kryterium dochodowe. Zdarzały się też patologiczne przypadki ukrywania dochodów. Resort rodziny forsuje właśnie w Sejmie ustawę, która niektóre patologie ma ukrócić. Część rodzin może też wypaść z systemu, gdyż do przyznania świadczenia w zeszłym roku podstawą były dochody z 2014 r. Teraz będą to dochody z 2016 r., gdy płace zaczęły rosnąć i sytuacja na rynku pracy znacznie się polepszyła. To powinno obniżyć koszty programu, inaczej może się on okazać znacznie bardziej kosztowny, niż założyli autorzy.