Oferta nie będzie jednak skierowana do wszystkich. Ma dotyczyć jedynie obywateli państw, którzy dziś mogą być zatrudnieni w Polsce w oparciu o oświadczenia, czyli Armenii, Białorusi, Gruzji, Mołdawii, Rosji i Ukrainy. Jednocześnie będą musieli pracować w kluczowych dla Polski zawodach.
Ich listę opracowuje obecnie resort rodziny, pracy i polityki społecznej.
Zmiany mają na celu wprowadzenie ułatwień dla osiedlania się w Polsce obywateli państw bliskich kulturowo, którzy posiadają kwalifikacje w zawodach pożądanych dla polskiej gospodarki – można wyczytać w projekcie.
Jak wynika z naszych rozmów z ekspertami, w praktyce nowe przepisy oznaczają, że imigrant będzie mógł sprowadzić rodzinę już półtora roku po przyjeździe do Polski (po roku pracy na zezwoleniu i kilku miesiącach na formalności), a otrzymać stały pobyt – w sprzyjających warunkach – przed upływem trzech lat.
Dziś na stałe zezwolenie pobytowe trzeba czekać minimum cztery lata.
W efekcie powstanie szybka ścieżka integrująca imigrantów z rynkiem pracy w Polsce, coś w rodzaju amerykańskiej zielonej karty.
W przypadku polskiej polityki migracyjnej to przełom. – Bardzo dobry ruch. Takie rozwiązanie stabilizuje migrację. Dziś ci ludzie są na swoistej huśtawce, nie wiedzą, jaki jest ich status – mówi demograf prof. Maciej Duszczyk.
Obecnie gros imigrantów na polskim rynku pracy to osoby zatrudnione na podstawie oświadczeń. Do końca kwietnia zarejestrowano 464 tys. takich dokumentów i niemal 100 tys. zezwoleń na pracę.
Docelowo łatwiejszym uzyskaniem prawa stałego pobytu może być zainteresowanych 200 tys. osób, głównie Ukraińców
– 20 proc. Ukraińców, którzy są w Polsce, jest bardzo mocno zainteresowanych pozostaniem tu na stałe, a kolejne 20 proc. rozważa taką możliwość – dodaje prof. Duszczyk.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że rocznie przebywa w Polsce od pół miliona do miliona Ukraińców, to potencjalnie zainteresowanych skorzystaniem z takich możliwości może być od 200 do 400 tys. imigrantów znad Dniepru. Oczywiście nie wszyscy się do tego mogą kwalifikować.
Nowe prawo ma dotyczyć przede wszystkim cudzoziemców, którzy na podstawie zezwoleń na pracę (wydaje je wojewoda na maksymalnie trzy lata) są już dziś zatrudnieni. Większość takich zezwoleń, prawie 200 tys. (ponad 80 proc. wszystkich), wydano Ukraińcom. I to oni będą największymi beneficjentami wejścia w życie nowych zasad. Rząd nie przedstawił jeszcze listy pożądanych zawodów, ale można zakładać, że znajdą się na niej profesje związane z nowymi technologiami i takie, które decydują o zwiększeniu potencjału produkcyjnego gospodarki. A na koniec 2017 r. wśród ponad 3,8 tys. informatyków imigrantów pracujących na podstawie zezwolenia aż 1,5 tys. przyjechało z Ukrainy. Przybysze z tego kraju dominują też wśród robotników przemysłowych i rzemieślników – stanowili aż 85 proc. z wszystkich 72 tys. cudzoziemców pracujących na zezwoleniach w tej grupie. Dodatkową zachętą do skorzystania z nowych rozwiązań ma być umożliwienie pracy bliskim, którzy przyjadą do Polski w celu łączenia rodzin.
– W interesie państwa polskiego jest nie tylko migracja czasowa, ale pobyt na stałe, bo pozwala zapewnić obcokrajowcom stabilizację nie tylko na rynku pracy, ale także w społeczeństwie, które nie będzie patrzeć na nich jak na chwilowych przybyszów – mówi demograf prof. Maciej Duszczyk.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, raczej chwalą rząd za nowy pomysł. Ale wskazują na jego kilka potencjalnych wad. Z ułatwień będą mogli korzystać obywatele sześciu krajów, którzy już dziś są preferencyjnie traktowani, bo mogą być zatrudniani na podstawie oświadczeń. Co oznacza, że nowe zasady nie przyciągną raczej nowych pracowników na polski rynek, tylko "przytrzymają" tych, którzy już na nim są.
– Ten proces już się toczy samoistnie. Dostępne statystki sugerują, że imigranci ze wschodu wydłużają pobyt w Polsce, co już skutkuje wzrostem efektywności na rynku pracy – mówi Michal Rot, ekonomista banku PKO BP. Jego zdaniem duży napływ cudzoziemców w ostatnich latach opóźnił negatywny wpływ trendów demograficznych na rynek. Ale tylko o jakieś 5 lat – po 2020 r. problem się zaostrzy, na co wskazują prognozy demograficzne. – Luka na rynku pracy się powiększy i trzeba będzie ją wypełnić w dość krótkim czasie. W niektórych zawodach już teraz brakuje rąk do pracy i w kolejnych latach będzie to bardziej dotkliwe – ocenia Michał Rot. Sposoby, by zaradzić temu problemowi, są dwa. Pierwszy to zatrzymać w pracy osoby, które nabędą uprawnienia emerytalne. Ale to może być trudne, zwłaszcza przy obniżonym wieku emerytalnym. Drugi to otwarcie się na imigrantów z innych stron świata oraz uporządkowanie statusu przebywających w Polsce cudzoziemców. A pomysł rządu jest na razie zachowawczy, bo ogranicza się tylko do obywateli sześciu krajów.
– Zapewne to będzie test, rządzący zechcą sprawdzić, jak to działa, by w miarę potrzeb rozszerzyć w przyszłości tę listę. Na pewno nowe plany to krok w dobrym kierunku – uważa Rot z PKO BP.
Podobnego zdania jest Piotr Bielski, ekonomista banku BZ WBK. – Takie działanie utrwalające pobyt wybranej grupy pracujących, choćby nawet niewielkiej, jest potrzebne. Być może ci, którzy dziś pracują na podstawie oświadczeń pracodawców i nic poza tym z Polską ich nie wiąże, będą starali się o zmianę formy zatrudnienia – mówi Piotr Bielski. Jego zdaniem korzyści, jakie gospodarka odniosła z imigracji, są nie do przecenienia, a Polsce jest potrzebna polityka imigracyjna z prawdziwego zdarzenia, bo bez napływu pracowników z zewnątrz nie utrzymamy obecnego tempa rozwoju.
– Napływ cudzoziemców osłabił uderzenie o ścianę, jakim był spadek podaży pracy. Gdyby ich nie było, nie powstałyby nowe miejsca pracy, produkcja nie byłaby tak wysoka i nie mielibyśmy blisko 5-proc. tempa wzrostu PKB, jakie mamy od kilku kwartałów. Bez imigracji bardzo szybko osiągnęlibyśmy granicę mocy wytwórczych i nie moglibyśmy się rozwijać w takim tempie – mówi Piotr Bielski.