Lokaty

Największą część oszczędności Polacy deponują w bankach. Według danych Komisji Nadzoru Finansowego na koniec lutego trzymali na nich ponad 431,3 mld zł. Niestety lokaty bankowe nie zawsze chronią przed skutkami wzrostu cen. W marcu inflacja przekroczyła 4 proc. Należy też pamiętać o tym, że dochód trzeba pomniejszyć o podatek od zysków kapitałowych w wysokości 19 proc. nominalnego zysku. Dla lokat założonych rok temu minimalne oprocentowanie, które pozwoliłoby zachować oszczędności, to 5 proc. Jeśli inflacja utrzyma się na poziomie z marca, podobnie będzie w tym roku. W ofercie banków są depozyty, które umożliwiają uniknięcie płacenia podatku Belki, ale zgodnie z planami Ministerstwa Finansów od stycznia 2012 r. także od nich trzeba będzie płacić podatek.
Uwaga na lokaty z oprocentowaniem progresywnym. Coraz więcej banków proponuje depozyty nawet na... 12 proc. Niestety, to wysokość oprocentowania tylko w ostatnim miesiącu. Wcześniej odsetki mogą być symboliczne, np. 0,1 proc. Z punktu widzenia klienta istotne jest średnie oprocentowanie, jakie obowiązuje w całym okresie utrzymywania depozytu. Czasem wynosi ono tylko 2 proc., co oznacza, że taka lokata również nie chroni przed inflacją. Są też lepsze oferty depozytów progresywnych ze średnim oprocentowaniem w wysokości ponad 5 proc. Podejmując decyzję o założeniu takiej lokaty, klient powinien zażądać od pracownika banku podania średniego wskaźnika oprocentowania. Alternatywą dla depozytów bankowych są obligacje Skarbu Państwa, których oprocentowanie jest wyższe niż wysokość prognozowanej inflacji i przekracza nawet 5 proc. W ofercie są m.in. obligacje 4-letnie, których oprocentowanie zależy od wskaźnika inflacji podawanego przez GUS, do którego dodawana jest marża w wysokości nawet 2,5 proc.

Nieruchomości

Reklama
„Nieruchomości są najpewniejszą i najbezpieczniejszą formą oszczędzania” – do niedawna była to mantra, którą powtarzali analitycy i specjaliści od inwestycji. Zasada ta obowiązuje jednak tylko w dłuższym okresie, czyli w ciągu kilku, najlepiej kilkunastu lat. Im dłuższy czas inwestycji, tym większa pewność, że na niej nie stracimy. Jednak w perspektywie kilku miesięcy nieruchomości mogą przegrać z inflacją. Kryzys się skończył, ale to nie oznacza, że ich ceny zaczęły rosnąć. Od marca 2010 r. w 15 największych polskich miastach ceny ofertowe obniżyły się średnio o 2,2 proc. – wynika z raportu Polski Rynek Nieruchomości za kwiecień tego roku. Trwająca od jesieni 2010 r. fala obniżek sprawiła, że w Katowicach i Gdańsku mieszkania są dostępne w cenach z I połowy 2007 r., czyli sprzed boomu na rynku nieruchomości.
W najbliższym czasie (prawdopodobnie od lipca 2011 r.) wejdą w życie zmiany w programie „Rodzina na swoim”, które spowodują, że banki będą udzielać mniej kredytów z dopłatą (niższe limity i tylko na rynku pierwotnym), a do końca 2012 r. program zostanie wygaszony. Z powodu spodziewanych zmian może być mniej kredytów, a tym samym popyt na mieszkania, szczególnie na rynku wtórnym, będzie mniejszy. Trudno też spodziewać się, że banki odkręcą kurek ze zwykłymi kredytami hipotecznymi. Instytucje finansowe mają teraz nadpłynność, czyli dużo wolnej gotówki, którą mogą przeznaczyć na wzrost akcji kredytowej, ale nauczone kryzysem nie chcą podejmować ryzyka. Dodatkowo zniechęcają do tego rekomendacje nadzoru finansowego, które wprowadziły restrykcyjne wymagania dotyczące zasad obliczania zdolności kredytowej. W efekcie trudno się spodziewać, by popyt na nieruchomości, a co za tym idzie ich ceny rosły, chroniąc inwestycje przed inflacją. Dlatego warto rozważyć wynajęcie kupionej nieruchomości. W zależności od lokalizacji i ceny mieszkania dochód z najmu może wynieść ponad 4 proc. (po uwzględnieniu podatku dochodowego), czyli nie zarobimy, ale też nie stracimy, nawet jeśli inflacja utrzyma się na obecnym poziomie. Po okresie zastoju nieruchomości prawdopodobnie zdrożeją, w kolejnych latach zapewniając ich właścicielom zysk. Jednak powrotu do sytuacji z lat 2007 – 2008, gdy drożały o 30 – 50 proc. rocznie, nie należy się spodziewać.
Te wszystkie uwagi dotyczą ogólnej sytuacji na rynku nieruchomości, co nie oznacza, że nie zdarzają się okazje. Nadal można trafić na mieszkanie, dom lub działkę, które szybko przyniosą inwestorowi zysk. Dotyczyć to może np. gruntów leżących w okolicach budowanych autostrad albo ziemi rolnej w okolicach dużych miast, która w najbliższym czasie ma zostać przekształcona w działki budowlane.



Giełda, fundusze inwestycyjne

Od początku roku indeks WIG20 wzrósł o blisko 4 proc. Już po 4 miesiącach inwestorzy, którzy zainwestowali swoje oszczędności na giełdzie, zarobili średnio nieco więcej, niż wynosił średni wskaźnik inflacji w ostatnim roku. Prognozy analityków dotyczące sytuacji na GPW w całym roku są również optymistyczne, choć według nich większy potencjał wzrostowy mają spółki małe i średnie. W 2010 r. ich akcje drożały wolniej niż największych korporacji. Eksperci widzą analogię z sytuacją w latach 2004 – 2005. Wówczas także w pierwszym okresie akcje małych spółek zachowywały się gorzej, by później przez 2 lata dać zarobić dużo więcej niż papiery wchodzące w skład WIG20. Ta sama uwaga dotyczy funduszy inwestujących w akcje polskich firm. Większy potencjał wzrostowy mają jednostki tych funduszy, które inwestują w mniejsze przedsiębiorstwa.
Generalnie wszystkie inwestycje giełdowe powinny nie tylko chronić przed inflacją, lecz także dać zysk. Jednak rynek giełdowy rządzi się swoimi prawami, więc inwestor nie ma żadnej pewności zarobku. Podobnie jest z jednostkami funduszy inwestujących w surowce. Tu również analitycy spodziewają się wyraźnego wzrostu wartości jednostek uczestnictwa, ale ryzyko, że sytuacja nagle się zmieni i np. ceny ropy zaczną spadać, jest duże. W tym kontekście bezpieczniejsze wydają się jednostki tych funduszy, które inwestują w surowce rolne, gdyż w tym roku można się spodziewać stabilnego wzrostu popytu na żywność.