Tu jest teraz mój dom – mówi mi spokojnie Malalai Popalzai, z którą spotykam się w jednej z opolskich kawiarni. Dwudziesto paroletnia Afganka jest szczęśliwa, że może mi pokazać miasto, w którym ja - Polka - do tej pory nie byłam.
Malalai mieszka w Opolu od trzech miesięcy. Gdy 15 sierpnia upadł Kabul, a władzę w kraju przejęli talibowie, Afgańczycy masowo ruszyli na stołeczne lotnisko, skąd państwa sojusznicze organizowały ewakuację. Swoje samoloty wysłała również Polska. W ten sposób trafiło do nas 1024 uchodźców.

To był cud

Reklama
Malalai żyła w Mazar-i-Szarif, jednym z największych miast Afganistanu. Pracowała w amerykańskiej fundacji, w której zajmowała się realizacją projektów edukacyjnych dla nastolatek. To było niebezpieczne zajęcie, bo nawet przed wkroczeniem talibów próby emancypacji dziewcząt nie były mile widziane. Mimo to rodzina wspierała ją. – To nowocześni ludzie – tłumaczy. Ojciec pracował dla rządu, lecz kiedy przeszedł na emeryturę, to na nią spadł obowiązek utrzymania rodziców i młodszej siostry.