W administracji rządowej nie ma formalnego zakazu wypłat nagród czy zwiększania zatrudnienia. Nie ma nawet zaleceń szukania oszczędności. Do tej pory urzędy robiły wszystko, aby tuż przed końcem roku budżetowego wydawać każdą złotówkę, bo inaczej pieniądze z funduszu wynagrodzeń wracały do budżetu centralnego, a w kolejnym roku środki na ten cel były automatycznie pomniejszane. Pandemia to jednak prawdopodobnie zmieni. Rada Ministrów w każdej chwili może w rozporządzeniu zdecydować o natychmiastowym zwalnianiu lub obniżeniu pensji. Takie upoważnienie znalazło się w ustawie z 16 kwietnia 2020 r. o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2 (Dz.U. poz. 695), która w tym zakresie obowiązuje od 18 kwietnia.
Trwają analizy
Zgodnie z art. 15zzzzzo ust. 1 tej ustawy w przypadku, gdy negatywne skutki gospodarcze COVID-19 spowodowują stan zagrożenia dla finansów publicznych państwa, w szczególności wyższy od zakładanego w ustawie budżetowej wzrost deficytu budżetu lub długu publicznego, Rada Ministrów – na wniosek szefa kancelarii premiera, zaopiniowany przez szefa służby cywilnej – może w drodze rozporządzenia zarządzić ograniczenie kosztów wynagrodzeń w administracji rządowej. Wydanie takiego rozporządzenia musi jednak uwzględnić i potrzeby budżetu państwa, i konieczność prawidłowego realizowania zadań administracji rządowej.
– Nie chcę siać zamętu wśród urzędników, ale mogę potwierdzić, że tarcza 2.0 dała nam narzędzia do szukania oszczędności również w naszych szeregach. W każdej chwili możemy skorzystać z tego uprawnienia i redukować liczbę pracowników albo ograniczać im płace – mówi DGP Łukasz Schreiber, minister w kancelarii premiera i współautor wprowadzonych rozwiązań.
– Obecnie analizujemy, jaka jest sytuacja kadrowa i finansowa w poszczególnych urzędach – dodaje.
Z kolei Dobrosław Dowiat Urbański, szef służby cywilnej, nie informuje o tym, czy szef KPRM poprosił go już o wymaganą do wydania rozporządzenia opinię.
W samej administracji rządowej jest ponad 1,8 tys. urzędów, zatem analizy mogą trochę potrwać. Tym bardziej że przepisy zakładają, iż dla każdego z tych urzędów oddzielnie trzeba określić sposób i skalę redukcji. Z informacji, do których dotarł DGP, wynika, że ze wszystkich rządowych urzędów zebrano już dane dotyczące liczby pracowników, którzy osiągnęli wiek emerytalny, a także pracujących na umowach terminowych.
– Rząd musi jednak kierować się opiniami dyrektorów generalnych i brać pod uwagę zadania nałożone na poszczególne urzędy, aby nie doprowadzić do paraliżu państwa – mówi prof. Józefa Hrynkiewicz, działaczka PiS i była dyrektor KSAP. – Musi jednak też być powołany zespół w kancelarii premiera, który zaproponuje skalę redukcji zatrudnienia, bo osoby zarządzające państwowymi jednostkami będą zapewne próbowały wykazywać, że pracowników brakuje i nie ma kogo zwalniać. Wtedy jednym rozwiązaniem będzie ograniczanie wynagrodzeń – dodaje.
Niższe pensje
Nadzieją dla urzędników na zachowanie pracy może jednak być to, że Rada Ministrów zdecyduje, że w niektórych urzędach trzeba szukać oszczędności w inny sposób. Wtedy – w myśl art. 15zzzzzu – ograniczenie wydatków może polegać na zawieszeniu prawa do dodatkowych składników wynagrodzeń (np. dodatku zadaniowego), nagród, premii i innych świadczeń o takim charakterze. Przepis ten może też być podstawą do zawieszenia prawa do dodatkowego urlopu (z dodatkowego 12-dniowego wolnego korzystają urzędnicy mianowani).
– W ubiegłym roku po dwóch tygodniach od podpisania przez prezydenta ustawy budżetowej otrzymaliśmy podwyżki. W tym, choć mija już czwarty tydzień, nie zostały one wypłacone, bo resort finansów zastanawia się, co robić. Jeśli to specjalne rozporządzenie zacznie obowiązywać, możemy się pożegnać z obiecanymi 6-proc. podwyżkami w tym roku – mówi Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim. – Na nasze pytania dyrektorzy generalni odpowiadają tylko, że na wypłatę mają trzy miesiące od podpisania ustawy budżetowej przez prezydenta, czyli do końca czerwca – dodaje.
Urzędnicze związki uważają, że ograniczenia w zatrudnieniu i wynagrodzeniu rząd powinien zacząć od siebie, a nie od członków korpusu służby cywilnej. Wskazują też, że takie restrykcyjne rozwiązania wobec swoich pracowników chce wprowadzać tylko administracja rządowa. Podobnych planów nie mają kancelarie Sejmu, Senatu czy Kancelaria Prezydenta. W tym ostatnim przypadku wszystko uzależnione jest od wyników wyborów prezydenckich.
– Tworząc tarczę 2.0, premier chciał mieć narzędzia do szukania oszczędności w podległych mu służbach. Kancelarie Sejmu, Senatu czy Prezydenta są autonomiczne i stosuje się do nich ustawę o pracownikach urzędów państwowych, a nie o służbie cywilnej – mówi Tadeusz Woźniak, poseł PiS i przewodniczący Rady Służby Publicznej.
Jednak jego zdaniem, jeśli przy tworzeniu budżetu na 2021 r. będzie mniej środków dla tych urzędów, to siłą rzeczy i one będą musiały poczynić oszczędności.