Jak wynika z danych, które DGP zebrał we wszystkich 16 okręgowych inspektoratach pracy, w całym ubiegłym roku wszczęto ok. 250 sporów zbiorowych. Przeciętnie było ich zatem niespełna 21 miesięcznie. Pod koniec roku nastroje załóg, szczególnie w zakładach zlokalizowanych w największych aglomeracjach, zaczęły się radykalizować. Na Śląsku i na Mazowszu ogłoszono odpowiednio 16 i 17 sporów, a w całym kraju łącznie 69. Jak się okazuje, była to dopiero zapowiedź lawiny, jaka przetoczyła się przez Polskę w styczniu.
ZOBACZ TEŻ: Marsz gwiaździsty rolników na Warszawę. Traktory zatrzymają się na obrzeżach>>>
–Pracodawcy od lat, posługując się hasłem "kryzys", pogarszali warunki pracy w swoich zakładach. Ludzie mają już tego dość, szczególnie że nie są w stanie utrzymać rodzin z pensji. Te nastroje będą narastać – tłumaczy obecną masowość zjawiska Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ. – Pracownicy patrzą na inne grupy zawodowe. Przykład górników, którzy są najlepiej zorganizowani, budzi ich i pokazuje, że mogą walczyć o swoje – dodaje Marek Lewandowski, rzecznik Komisji Krajowej Solidarności.
Spory wszczynano ostatnio głównie w służbie zdrowia i – prawie równie często – w sektorze energetycznym. W ponad połowie wszystkich przypadków chodzi o podwyżki, ale inną istotną przyczyną jest też sprzeciw wobec planów restrukturyzacji firmy.
– Nagły wzrost liczby sporów wynika z tego, że mamy rok wyborczy – uważa Monika Gładoch, doradca prezydenta Pracodawców RP ds. prawa pracy. Według niej chodzi o wymuszenie na politykach kolejnych obietnic. – Nie przypadkiem też spory i strajki wybuchają przeważnie w tych branżach, w których głównym pracodawcą jest państwo – dodaje.