Albo zakładasz działalność gospodarczą, albo musimy się pożegnać – takie ultimatum, zamiast spodziewanej pochwały za kilka wyjątkowo udanych projektów, usłyszała niedawno Anna, pracownica dużego wydawnictwa. – W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć swoim szefom, by się wypchali. Całe zawodowe życie, czyli ponad 12 lat, miałam etat i nie zamierzałam z niego dobrowolnie rezygnować tylko dlatego, że ktoś postanowił poprawić wynik finansowy firmy i zaoszczędzić właśnie na mnie – wspomina Anna.
Pobieżne rozejrzenie się po rynku, e-mailowa korespondencja z bezrobotnymi kolegami z branży i dwie rozmowy kwalifikacyjne w innych koncernach medialnych oferujących – jak się okazało – tylko niskopłatne umowy śmieciowe, zweryfikowały jej pogląd. I tak z początkiem grudnia, po krótkiej wizycie w urzędzie gminy (osławione „jedno okienko”, o dziwo, zadziałało) Anna zasiliła liczącą ponad milion osób rzeszę polskich przedsiębiorców, którzy są jedynymi pracownikami własnych firm.
Jako świeżo upieczona bizneswoman Anna robi dokładnie to samo co wcześniej, nawet siedzi przy tym samym biurku i stuka w ten sam nie najmłodszy komputer. Woli nie podawać nazwiska, bo wie, że Państwowa Inspekcja Pracy mogłaby ukarać nie tylko jej pracodawcę, lecz także ją samą za ukrywanie faktycznego stosunku pracy.
Zarobek bez obciążeń
Ilu samozatrudnionych to fikcyjni przedsiębiorcy zmuszeni, tak jak Anna, do przejścia na swoje? – Takich danych nigdzie nie ma, bo też nie bardzo byłoby jak je zgromadzić – rozkłada ręce prof. Andrzej Herman z warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej, kierownik Katedry Small Businessu.
W opinii Pauliny Zadury-Lichoty, dyrektor departamentu rozwoju przedsiębiorczości i innowacyjności Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP), wskaźnikiem, na który w dodatku należy patrzeć szacunkowo i bardzo ostrożnie, może być liczba samozatrudnionych wykonujących pracę na rzecz tylko jednego zleceniodawcy. – Z najnowszego badania PARP Bilans Kapitału Ludzkiego wynika, że chodzi o około 200 tys. osób – mówi dyrektor Zadura-Lichota, zastrzegając, że nie wiadomo jednak, jaką część tej grupy stanowią ludzie nakłonieni do założenia działalności gospodarczej, a jaką ci, którzy zrobili to z własnej nieprzymuszonej woli.
– Tak jak kiedyś ja – podkreśla Michał Sybilski, prawnik z Warszawy, który z etatu zrezygnował w 1999 r. Bo policzył, że mu się to zwyczajnie opłaca. Gdy ówczesny szef całą sumę przeznaczaną wcześniej na jego pensję i wszelkie pracownicze obciążenia zaczął mu wypłacać w oparciu o wystawiane faktury, jego zarobki na rękę podskoczyły o blisko połowę. – Między innymi dlatego, że tak jak większość zdroworozsądkowych przedsiębiorców postanowiłem odprowadzać najniższe możliwe składki na ZUS i inne obowiązkowe ubezpieczenia. Ale od razu dodam, że w dniu, w którym zarejestrowałem działalność gospodarczą, przystąpiłem do III filaru i zacząłem dobrowolnie i systematycznie odkładać na starość. Myślę, że wyjdę na tym lepiej niż etatowcy mamieni wizją pewnej, bo państwowej, emerytury – ocenia.
Dziś Sybilski nie zalicza się już do samozatrudnionych świadczących usługi tylko jednemu podmiotowi. Regularnie współpracuje z kilkoma firmami i to jego zdaniem kolejny pozytywny aspekt działania na własny rachunek. – Nie podlegam rygorom kodeksu pracy, zapisom o zakazie konkurencji, nie muszę pytać nikogo o zgodę, gdy chcę podpisać umowę z kolejnym zleceniodawcą. A jeśli nawet któryś z klientów nagle zrezygnowałby z moich usług, wciąż miałbym co robić. Dla ludzi na etatach rozwiązanie jednej umowy, nawet tej stałej, oznacza nic innego jak bezrobocie – wyjaśnia mecenas Sybilski.
Wojciech, agent ubezpieczeniowy z Trójmiasta, pół roku na etacie wspomina niczym karę więzienia, bo takie skojarzenia budził w nim obowiązek przesiadywania dzień w dzień ośmiu godzin w biurze. – Samozatrudnienie daje wolność i niezależność, ważną zwłaszcza gdy ma się, tak jak ja, małe dzieci. Gdy dzieciaki są np. chore, zostaję z nimi w domu, a obowiązki służbowe przekładam na wieczór. Mam też czas na sport – mówi Wojciech. Ale i on, podobnie jak Michał Sybilski, możliwość uzyskania wyższych zarobków wymienia jako główną zaletę samozatrudnienia. – I nie chodzi mi wyłącznie o oszczędzanie na składkach. Wiem, że im więcej będę pracował, tym więcej pieniędzy pojawi się na moim koncie, czasem może to być nawet dwukrotność wpływów z poprzedniego miesiąca. W przypadku zatrudnienia na etat ta prosta zasada nie działa – tłumaczy Wojciech. Jego opinię potwierdzają zresztą statystyki ujęte w kwartalnych raportach Narodowego Banku Polskiego na temat rynku pracy, wedle których dochody z działalności gospodarczej rosną zdecydowanie szybciej niż te z pracy najemnej (które ostatnio w ogóle przestały rosnąć).
Ubiegłoroczna ankieta firmy Tax Care przeprowadzona wśród ponad tysiąca osób wykonujących działalność gospodarczą pokazała, że wizja poprawy sytuacji materialnej to najczęstszy motyw założenia własnej firmy (wskazało go 30 proc. respondentów). W dalszej kolejności znalazły się m.in. niezależność, dobry pomysł i nielimitowany czas pracy. Zaledwie 5 proc. uczestników badania stwierdziło, że to dotychczasowy pracodawca namówił ich na samozatrudnienie. – Przyznam, że nie spotkałem jeszcze samozatrudnionego, który byłby niezadowolony z faktu pracy na własny rachunek. Taki człowiek nie ma szefa, nie grozi mu pracownicza nagana, jak coś mu się nie spodoba, w jednej chwili może zerwać współpracę, odwrócić się na pięcie i wyjść. A jak jest martwy sezon i brak zleceń, zawsze może zawiesić działalność – wylicza Piotr Rogowiecki, ekspert organizacji Pracodawcy RP.
Odporność na infekcje
Właściciele mikrofirm przestrzegają jednak przed malowaniem ich sytuacji w przesadnie różowych barwach. – Czasem zazdroszczę ludziom, którzy o godz. 16 mogą się spakować, iść do domu i niczym nie przejmować – mówi Magdalena Trykowska prowadząca sklep cukierniczo-piekarniczy w Gdańsku. Rozmawiamy 31 grudnia późnym popołudniem, czyli w porze, gdy większość kobiet pracujących na etatach zapewne już przymierza sylwestrowe kreacje. Trykowska siedzi z nosem w dokumentach księgowych, bo zamknięcie starego roku (podatkowego) jest niestety ważniejsze niż przywitanie nowego. – Jako przedsiębiorca ponoszę biznesowe ryzyko, niezależnie od obrotów muszę mieć na ZUS, czynsz, towar. W roku biorę w sumie może 10 dni urlopu, nie mogę sobie też pozwolić na dłuższe położenie się do łóżka i porządne chorowanie – podkreśla Magdalena Trykowska.
– Na szczęście organizmy ludzi pracujących na własny rachunek cechuje wysoka odporność na infekcje, nieporównywalnie większa niż pracowników etatowych – ironizuje Paweł Teodorczuk, właściciel jednoosobowej firmy specjalizującej się w rozdzielnicach elektrycznych. Jako producent jest dość nietypowym samozatrudnionym, z których zdecydowana większość działa w branży usługowej i handlu.
Teodorczuk bez większego trudu mógłby zresztą awansować w statystykach do grona pracodawców, bo prowadząc swój biznes, korzysta z podwykonawców, tyle że także samozatrudnionych. – Ci ludzie potrafią liczyć i ja potrafię liczyć. Owszem, zawsze istnieje groźba, że taka osoba nagle powie do widzenia i przestanie świadczyć dla mnie usługi, ale jest to groźba wkalkulowana w działalność. Etaty byłyby zbyt dużym obciążeniem dla mojej firmy – wyjaśnia Teodorczuk.
Michała Sybilskiego drażni zły klimat wokół określenia „samozatrudnieni” i powracające jak bumerang deklaracje polityków o potrzebie walki ze zjawiskiem, które sugerują, że chodzi o jakąś szarą strefę czy powszechne omijanie prawa. –Samozatrudnieni to ludzie, którzy pracują i płacą podatki. Świadczą usługi podmiotom, które też płacą podatki. Zatem w czym problem? – pyta retorycznie Sybilski. Jego zdaniem ów kiepski klimat przekłada się na to, że samozatrudnieni nawet przez ekspertów zwyczajowo bywają określani jednoosobowymi firmami (co ciekawe, w przepisach nie występuje żadne z tych sformułowań, mamy za to „osoby fizyczne, które zarejestrowały działalność gospodarczą”). Tymczasem, wbrew logice językowej, jednoosobowe firmy mogą i w wielu przypadkach zatrudniają pracowników najemnych.
Firma dla każdego
Zresztą nie tylko nazwa, lecz także podanie dokładnej liczby samozatrudnionych – tych wymuszonych i w większości dobrowolnych oraz łączących prowadzenie własnej firmy z pracą etatową – stanowi problem. Dane rozmaitych instytucji się rozjeżdżają, niektóre opracowania oparte o informacje z bazy REGON (w której widnieją tysiące firm w rzeczywistości nieprowadzących już działalności) wspominają nawet o 2,2 mln osób. W dodatku wszelkie statystyki są sporządzane z dużym opóźnieniem. – Według BAEL, czyli badania aktywności ekonomicznej ludności Polski prowadzonego przez GUS w II kw. 2012 r., mieliśmy 1 066 000 samozatrudnionych. Moim zdaniem jest to liczba najlepiej oddająca obecnie rzeczywistość – mówi dyrektor Paulina Zadura-Lichota z PARP.
Wiele wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach, czyli okresie uderzenia kolejnej fali kryzysu, liczba ta jednak wyraźnie wzrośnie. Prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego podkreśla, że w okresie gospodarczych perturbacji liczba rejestrowanych działalności gospodarczych zawsze rośnie, bo uchodzą one za miejsce pracy ostatniej szansy. – Nowe firmy powstają w większości przypadków w wyniku bezrobocia, ale także jako rodzaj „pierwszej pracy” ludzi młodych, których odsetek wśród zakładających własną działalność systematycznie rośnie. W 2006 r. udział nowych firm założonych przez osoby poniżej 30. roku życia wynosił 29 proc., w 2010 r. już ponad 36 proc. – dopowiada dyr. Zadura-Lichota. – Nie bez znaczenia jest tu również rozwój nowych modeli biznesowych, które znajdują się w domenie zainteresowań młodego pokolenia, znaczne wsparcie publiczne dla nowych firm oraz poprawiające się warunki prawno-administracyjne dla zakładania i prowadzenia działalności gospodarczej. Żeby mieć własną firmę, nie trzeba być omnibusem ani posiadać 100 proc. środków na rozpoczęcie działalności. Ambitny i skuteczny biznes wymaga dobrego pomysłu, znalezienia sobie niszy rynkowej i bycia innowacyjnym na starcie – mówi.
O tym, że Polacy są przedsiębiorczym narodem, świadczą europejskie zestawienia. Poziom przedsiębiorczości mierzony odsetkiem przedsiębiorców w całkowitym zatrudnieniu, 18 proc. dla Polski, stanowi czwarty najwyższy wynik w Unii Europejskiej (średnia dla UE wynosi 14 proc.). Również wskaźnik przedsiębiorczości określany jako udział w liczbie osób dorosłych, które założyły własną firmę lub podejmują działania w tym kierunku, jest wyższy w Polsce (14 proc.) niż średnio w UE – 12 proc. (dane opracowane przez PARP na podstawie „SBA Fact Sheet 2012”, Komisja Europejska, Bruksela 2012).
– Na razie moja przedsiębiorczość ogranicza się do tego, że w koszty wrzucam część czynszu za mieszkanie. Ale się rozwijam, jak tylko wyproszę u operatora przesyłanie papierowych faktur, zacznę też rozliczać rozmowy przez komórkę. A co! – śmieje się Anna, samozatrudniona z wydawnictwa.
Samozatrudnieni mogą pracować dla kilku zleceniodawców. Nie muszą przy tym nikogo pytać o zgodę. I w przeciwieństwie do etatowców, kiedy stracą jedno zlecenie, nadal będą mieli pieniądze i pracę