Pracownicy rzadziej otrzymaliby zatem dodatki do pensji lub czas wolny w innym terminie. Za pracę w niedzielę, święto lub ich dzień wolny (najczęściej jest to sobota) dostaną z kolei dwa dodatki – za pracę w święto i w nadgodzinach. Jeśli zamiast dodatku otrzymają dzień wolny od pracy w innym terminie, firma będzie musiała zawsze oddawać im 1,5 godz. za jedną nadgodzinę.
Takie rozwiązania przewiduje jeden z wariantów zmian w kodeksie pracy przedstawiony przez rząd do negocjacji w komisji trójstronnej.
– Jest on absolutnie nie do przyjęcia dla firm. Oznaczałby wzrost kosztów pracy w czasie kryzysu ekonomicznego, co na pewno spowodowałoby redukcje istniejących już etatów i zatrudnianie osób na umowach cywilnych – przekonuje Monika Gładoch, radca prawny, ekspert Pracodawców RP.
Z wyliczeń przygotowanych przez pracodawców wynika, że sama tylko konieczność wypłaty dwóch dodatków do pensji za pracę w niedzielę, święta i wolne soboty dla 450 pracowników oznacza dla firmy wzrost wydatków o 100 tys. zł miesięcznie. Rocznie zwiększy to koszty o 1,2 mln zł.
Reklama
Rozwiązanie krytykują, choć z innych przyczyn, również związki zawodowe. Podkreślają, że choć firma będzie musiała płacić w niektórych przypadkach dwa dodatki, to jednak dzięki zmianie przepisów w ogóle będzie rzadziej to robić.
Rządowa propozycja zakłada zmianę pojęcia pracy w nadgodzinach, która sprowadzi się do tego, że nie zawsze będzie uznawane za nią wykonywanie obowiązków albo ponad 8 godzin na dobę, albo ponad 40 godzin w tygodniu. A to oznacza po prostu, że praca w godzinach nadliczbowych będzie rzadziej wykazywana niż obecnie. Z niekorzyścią dla pracownika – tłumaczy dr hab. Marcin Zieleniecki z Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert NSZZ „Solidarność”.
Kluczowe znaczenie dla pracodawców i pracowników będzie miało to, ile w nowych przepisach wyniosą stawki za pracę w godzinach nadliczbowych (obecnie jest to 50 lub 100 proc. wynagrodzenia). W przekazanych propozycjach rząd ich nie przedstawił, pozostawiając tę kwestię do negocjacji w komisji trójstronnej.