Młodzi prawnicy – pierwsi testujący na własnej skórze przygotowywaną również przez pana reformę dostępu do aplikacji – narzekają. Twierdzą, że starsi mieli lepiej.
Rozumiem, że przeraża ich większa konkurencja. Tu zaskoczenia być nie może. Od początku zresztą ostrzegałem: otwarcie korporacji spowoduje, że o klienta będzie coraz trudniej. A najmocniej doświadczą tego ci najsłabsi, czyli młodzi. To zjawisko nie jest niczym nowym. W czasie mojego pierwszego wyjazdu na stypendium w Berlinie pod koniec lat 80. na własne oczy widziałem prawników, którzy nie byli związani z żadną kancelarią prawną. Mnie, młodemu juryście z Polski, wydawało się to czymś zupełnie nie do pomyślenia. To była instytucja prawników domowych, czyli takich, których nie stać na wynajem biura, więc przyjmują klientów u siebie w mieszkaniu. W Polsce również wszystko zmierza w tym kierunku.
Zdaniem wielu zwolenników liberalizacji usług prawniczych problemem jest to, że reforma zatrzymała się w połowie drogi. Zwiększono podaż adwokatów i radców z aplikacją, ale nie rozbito monopolu korporacji na rynku.
Pytanie tylko, na czym miałoby to polegać. Czy na tym, by każdy magister prawa, niezależnie od wiedzy i wyników, mógł świadczyć usługi prawne? Ale wtedy zdecydujmy się na otwarcie wszystkiego: lekarz po ukończeniu studiów niech przeprowadza przeszczepy serca, pilot bez wylatanych godzin niech prowadzi boeingi. Oczywiście można sobie taką sytuację wyobrazić.
Reklama
Tak może mówić tylko doświadczony prawnik na szczycie zawodowej drabiny.
Reklama
A ja podejrzewam, że za takimi postulatami tak naprawdę kryje się chęć unikania weryfikacji posiadanej wiedzy i kompetencji. Zwolennicy dopuszczenia do zawodu doradców prawnych (czyli magistrów prawa bez aplikacji, którzy zgodnie z dyskutowanym obecnie w Sejmie projektem mieliby możliwość m.in. występowania w sądzie – red.) chcą po prostu, by ich wiedza nie musiała być po studiach w żaden sposób sprawdzana. Czyli w praktyce kończący naukę ze średnią ocen poniżej 3,0 będą mogli doradzać na równi ze studentem ze średnią 5,0 – oczywiście nie informując klienta o swoich osiągnięciach na studiach. Taki klient będzie wtedy zdany na czysty przypadek w doborze reprezentanta. Nie będzie wiedział, czy człowiek, któremu płaci, ukończył aplikację, ma doświadczenie, czy też nie. Totalna partyzantka.
Nie chodzi tylko o doradców. Wielu prawników kończących aplikację narzeka, że ręce krępują im kodeksy etyki poszczególnych samorządów prawniczych. Zawarte w nich wymogi i zakazy to ich zdaniem mordowanie konkurencji w białych rękawiczkach.
Mogę się zgodzić – i moje zamiary w tym względzie były zawsze jasne – że prawnicze postępowanie dyscyplinarne jest uregulowane wadliwie. Nie powinno być oczywiście tak, że sami radcy, adwokaci czy sędziowie decydują o tym, czy uchylić sobie immunitet. To blokuje możliwość ponoszenia odpowiedzialności.
A na przykład zakaz reklamowania swoich usług, bez którego młodzi prawnicy nie mają szans na zdobycie nowego klienta?
Proszę bardzo, można sobie wyobrazić, że adwokat reklamuje się na plakatach. Wydaje mi się tylko, że nie jest to zbyt uczciwe wobec klienta. Moim zdaniem ten, który miałby więcej pieniędzy, reklamowałby się bardziej intensywnie, choć nie znaczy to, iż byłby lepszy.
Zbigniew Ćwiąkalski, adwokat i wykładowca akademicki, w latach 2007 – 2009 był ministrem sprawiedliwości. To pod jego kierunkiem prowadzone były reformy dostępu do zawodów prawniczych