Premier Donald Tusk nie potrafi zdyscyplinować swoich najbliższych współpracowników. W lutym polecił resortom zmniejszenie zatrudnienia do stanu z końca 2007 r., czyli dnia, w którym koalicja obejmowała rządy. Cięcia miały być przeprowadzone, mimo że Trybunał Konstytucyjny zakwestionował projekt ustawy. Nie zobaczymy jednak zapowiadanych na wrzesień oszczędności.
Z sondy „DGP” przeprowadzonej w 17 ministerstwach, 16 urzędach wojewódzkich i 16 izbach skarbowych oraz podległych im urzędach skarbowych wynika, że tylko trzy resorty: skarbu, spraw wewnętrznych i sprawiedliwości, faktycznie redukują zatrudnienie. Ale do stanu zatrudnienia sprzed 4 lat jest daleko. W Ministerstwie Sprawiedliwości, które przeprowadziło najgłębsze reformy, wciąż jest o 100 urzędników więcej niż w 2007 r.
Pozostałe ministerstwa albo analizują, albo tłumaczą się prezydencją i nowymi zadaniami. Zamiast zwalniać, przyjmują kolejnych pracowników. Na przykład Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej informuje, że od stycznia z urzędu odeszło 40 osób. Jednak w tym samym czasie zatrudniło kolejnych 40. Co więcej, urząd prowadzi obecnie osiem naborów.
Ministerstwo Gospodarki co prawda deklaruje, że chciałoby redukować, ale wciąż nie określiło liczby zwalnianych. Na razie prowadzi 13 naborów na wolne stanowiska. Od stycznia odeszło stamtąd 66 osób, ale w tym samym czasie pojawiło się 57 nowych pracowników.
Reklama
Podobna sytuacja jest w urzędach wojewódzkich. Z zachodniopomorskiego urzędu od stycznia odeszło 19 osób, ale w tym samym czasie zatrudniono 49 nowych. Ze względu na nowe obowiązki związane np. z obsługą numerów alarmowych w urzędzie tym prowadzonych jest 16 konkursów.
Reklama



Większość urzędów wojewódzkich nie dostrzega potrzeby redukowania zatrudnienia. Tylko pojedyncze decydują się na takie działania i jeśli już, to zwalniają tylko emerytów.
Nawet ZUS, który chwali się, że od stycznia przestało w nim pracować 575 osób, uzupełnia braki kadrowe. W tym samym czasie zatrudnił 137 nowych pracowników, a dla kolejnych 100 rozpisał konkursy.
Rzecznik rządu Paweł Graś nie chciał komentować tych danych. Nie odpowiedział też na nasze pytania. – Może dlatego, że nie chce nagłaśniać kolejnej niespełnionej obietnicy, a może dlatego, że cała ustawa o 10-proc. redukcji była od początku tylko chwytem marketingowym premiera, który teraz odgraża się, że zmniejszy zatrudnienie – mówi dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Kilku ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, twierdzi, że premier z góry przewidywał, iż urzędy nie będą zwalniać.