Za miesiąc otworzy się niemiecki rynek pracy. Fala emigracji, jaka ruszy z Polski za Odrę, przekroczy pół miliona osób – wynika z szacunków Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej oraz sondy „DGP” przeprowadzonej w urzędach, agencjach pracy, firmach i organizacjach pracodawców.
Największe zainteresowanie wyjazdami jest w rejonach przygranicznych. W woj. lubuskim, wielkopolskim, dolnośląskim i zachodniopomorskim do wyjazdu szykuje się ponad 100 tys. osób. Tylko na targach pracy w Nysie, które 25 marca zorganizował powiatowy urząd pracy, chęć wyjazdu zadeklarowało ok. 3 tys. fachowców, m.in. operatorów maszyn, murarzy i piekarzy.
Do Związku Rzemiosła Polskiego płynie rzeka wniosków o poświadczenie czeladniczych i mistrzowskich świadectw. – Co tydzień przyjmujemy ich po 60 – 80, a w całym ubiegłym roku było ich niespełna 10 – mówi nam Jerzy Bartnik, prezes ZRP.
Takie potwierdzone dyplomy na niemieckim rynku pracy oznaczają nawet o połowę wyższe wynagrodzenie: robotnik bez papierów dostanie 1200 euro miesięcznie. Z papierami czeladniczymi 1600, a z mistrzowskimi ponad 2 tys. euro.
Fachowców z dyplomami wystawionymi przez izby rzemieślnicze z Zielonej Góry czy Gorzowa Wielkopolskiego już teraz na pniu zatrudniają przedsiębiorcy z Berlina, Monachium, Magdeburga. W przygranicznym Cottbus robotnikom z Polski oferują nawet mieszkania.
Zainteresowanie Niemców polskimi pracownikami widać też w agencjach pośrednictwa pracy. W Związku Agencji Pracy Tymczasowej, zrzeszającym 16 firm, jest już 20 tys. ofert, o 60 proc. więcej niż pod koniec ub. roku.
To, co dobre dla pracowników, nie oznacza jednoznacznych korzyści dla naszej gospodarki. O ile w 2004 roku na Zachód wyeksportowaliśmy głównie osoby bezrobotne, o tyle teraz firmy będą tracić fachowców.
Odpływu specjalistów obawia się zwłaszcza mały i średni biznes. Z ostatniego badania portalu Pracuj.pl wynika, że aż 61 proc. przedsiębiorców z tego sektora obawia się problemów z rekrutacją. By zachować moce produkcyjne, część z nich będzie musiała podnieść płace. Z prognozy firmy badawczej Manpower wynika, że już w drugim kwartale podwyżki planuje ponad 35 proc. firm budowlanych i ponad 20 proc. spółek z branży produkcyjnej.
Niekontrolowany wzrost płac grozi spadkiem rentowności naszych firm, a przede wszystkim niebezpiecznym skokiem inflacji, która dziś wynosi ponad 3,6 proc.