Porozumienia nie ma, ale jest wiele gestów dobrej woli w sprawie nowych ceł, jakie USA nałożyły na Unię Europejską, i odwetowej reakcji drugiej strony. Tak w skrócie można podsumować wizytę szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera u prezydenta USA Donalda Trumpa.
Głównym zyskiem ze spotkania dla strony unijnej ma być ponowne przeanalizowanie przez Stany Zjednoczone ceł na stal i aluminium oraz powstrzymanie się Waszyngtonu przed nałożeniem taryf na samochody i części do nich produkowane w Europie. Ten ostatni punkt wciąż stoi pod dużym znakiem zapytania.
Co ugrał Trump? Zwiększenie importu amerykańskiej soi i gazu skroplonego oraz ustępstwa w sprawie taryf w sektorze przemysłowym. To jednak na razie jedynie polityczne uzgodnienia. Szczegóły ma wypracować specjalny zespół roboczy i to od niego będzie zależało, czy jest szansa na zakończenie wojny handlowej USA–UE, czy też można jedynie mówić o tym, że dalszej eskalacji nie będzie.
Reklama

Stal i aluminium – nie ma sprawy

Reklama
Co amerykańskie cła oznaczają dla polskiej gospodarki? Nad tym tematem pochylili się eksperci państwowego Instytutu Badań Rynku Konsumpcji i Koniunktur (IBRKiK), który wkrótce ma się przekształcić w Polski Instytut Ekonomiczny. DGP zapoznał się z raportem „Straty w polskim handlu jako efekt wojny handlowej USA–UE”. Jak podkreślają jego autorzy, Stany Zjednoczone znajdują się pod koniec pierwszej dziesiątki naszych partnerów handlowych. W okresie styczeń–maj byli naszym dziewiątym rynkiem eksportowym, na który sprzedaliśmy towary warte 3 mld dolarów. W tym samym czasie nasz import miał wartość 3,4 mld dolarów, co dało Amerykanom ósmą lokatę.
Nałożenie ceł – 25 proc. w przywozie stali i wyrobów stalowych do USA z Unii Europejskiej oraz 10 proc. w przypadku aluminium i wyrobów z aluminium – będzie miało znikomy wpływ na polski eksport do USA. Autorzy analizy IBRKiK obliczyli, że w skali roku taryfy związane ze stalą zmniejszą naszą sprzedaż za ocean o zaledwie ok. 5 mln dolarów, a w przypadku aluminium o jedyne 2 mln dolarów, co odpowiadałoby odpowiednio 0,09 proc. i 0,03 proc. eksportu w 2017 r.
„W porównaniu z wieloma krajami UE udział stali i wyrobów stalowych oraz aluminium i wyrobów z aluminium w polskim eksporcie do USA jest niewielki. Stal i wyroby stalowe stanowiły w 2017 r. zaledwie 2,1 proc. polskiego eksportu do USA, a aluminium i wyroby z aluminium – 0,7 proc.” – czytamy w raporcie instytutu. Jego autorzy zwracają też uwagę, że relatywnie dużą część polskiego eksportu stalowo-aluminiowego do Stanów Zjednoczonych stanowią wyroby nieobjęte nałożonym cłem. Taryfy dotknęły bowiem surowców o niskim stopniu przetworzenia, które stanowiły zaledwie 0,2 proc. wartości naszej sprzedaży do USA.

Motoryzacyjna niepewność

To, co nie zostało rozstrzygnięte na spotkaniu Trump – Juncker, to kwestia wzrostu taryf na sprzedaż europejskich samochodów do Stanów. Już po spotkaniu obu liderów sekretarz handlu USA Wilbur Ross zapowiedział, że amerykański prezydent chce, aby wciąż analizowane były kwestie ceł na importowane samochody. Tutaj jednak cios dla polskiej gospodarki nadal nie będzie szczególnie dotkliwy, chociaż mocniejszy niż w przypadku stali i aluminium.
Gdyby zgodnie z pierwotnymi planami Amerykanie objęli 25-proc. cłem przywożone do ich kraju produkty przemysłu motoryzacyjnego, nasza branża bezpośrednio straciłaby w skali roku ok. 115 mln dolarów, co według wyliczeń IBRKiK odpowiadałoby za 0,5-proc. spadek eksportu motoryzacyjnego całej UE. Cła dla tej grupy towarów to problem bardziej zróżnicowany dla pozostałych krajów naszego regionu, bo produkcja samochodów ma znacznie większe znaczenie dla gospodarki Słowacji czy Węgier. Eksperci Instytutu obliczyli, jakiego spadku eksportu można się spodziewać, jeśli zawieszenie broni na froncie motoryzacyjnym nie potrwa zbyt długo.
„W ujęciu nominalnym najmniej z tego tytułu straciłyby Polska i Czechy (odpowiednio 179,8 mln i 226,1 mln dolarów rocznie). Blisko czterokrotnie więcej niż Polska straciłyby Węgry (680,5 mln), a blisko dwukrotnie więcej – Słowacja (328,8 mln dolarów)” – czytamy w raporcie. Chociaż bezpośrednio nie sprzedajemy za ocean zbyt wielu wyrobów przemysłu motoryzacyjnego, to pośrednie uderzenie w naszą produkcję byłoby już znaczniejsze. Eksperci instytutu podkreślają, że tutaj odwrotnie niż z eksportem najdotkliwsze konsekwencje poniosłyby Polska i Czechy. Dlaczego? Bo udział nasz i naszych południowych sąsiadów w globalnych łańcuchach wartości przemysłu motoryzacyjnego innych krajów UE jest większy niż Węgier czy Słowacji.
Zawieszenie broni w sprawie ceł na samochody zostało szczególnie dobrze przyjęte w Niemczech, bo to dla gospodarki naszego zachodniego sąsiada byłby najdotkliwszy cios wart 11,4 mld dolarów. Protekcjonistyczną politykę Trumpa mocno odczuliby Brytyjczycy (3,6 mld dolarów) oraz Włosi (2,2 mld dolarów). W sumie unijny przemysł na wyższych taryfach straciłby ponad 21 mld dolarów. Nie powinniśmy się za to szczególnie martwić o cła nałożone na towary importowane przez USA nad Wisłę. „W skali roku wartość importu towarów obłożonych dodatkowym cłem może zmniejszyć się o 50 mln dolarów. Będzie to odpowiadać 1,2 proc. polskiego importu z USA w 2017 r.” – szacują eksperci IBRKiK.

Chińczycy wciąż na radarze

Rozpoczęta i chwilowo odroczona wojna handlowa USA – UE nie oznacza, że Donald Trump zamierza zakopać topór wojenny w relacjach z Chinami. Potwierdził to jego doradca do spraw ekonomicznych Larry Kudlow, którego zdaniem Juncker obiecał Stanom Zjednoczonym wsparcie na froncie walki z nieuczciwymi praktykami Chin. – USA i UE zjednoczą się w walce z Chinami, które zepsuły światowy system handlu – mówił Kudlow w wywiadzie dla Fox Business Network.