Do tej pory kontrowersji w tej sprawie nie było. Minister Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, wielokrotnie powtarzał, że w nowym systemie zostaną utrzymane takie przywileje, jak ulga na dzieci czy wspólne opodatkowanie małżonków. Okazało się jednak, że minister i autor projektu nie mówią w tej sprawie jednym głosem. Paweł Wojciechowski, główny ekonomista Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i szef rządowego zespołu pracującego nad podatkiem, zasugerował w rozmowie z DGP, że zarówno z ulg na dzieci, jak i wspólnego opodatkowania małżonków należy zrezygnować.
– Wszystkie ulgi trzeba postawić w perspektywie obecnej polityki społecznej, np. programu "Rodzina 500 plus" czy planów obniżenia wieku emerytalnego. Nie wystarczy patrzeć na system sprzed roku. W analizie najważniejsze bowiem jest to, czy obecne ulgi są dobrze adresowane. I tu myślę, że też nie będzie zaskoczenia – generalnie korzystają z nich ci, którym się najlepiej powodzi – mówił Wojciechowski w opublikowanym wczoraj wywiadzie.
Zdaniem Wojciechowskiego istotnym argumentem za likwidacją ulg jest też fakt, że to znacznie uprościłoby system podatkowy, a każda ulga go komplikuje. I dotyczy to zarówno ulg na dzieci, jak i wspólnego opodatkowania małżonków.
Pytanie, czy główny architekt podatku jednolitego w swoich poglądach pozostanie osamotniony.
Wśród polityków obozu rządzącego, z którymi rozmawialiśmy, są zwolennicy pozostawienia ulg, jak poseł Janusz Szewczak. Takiego przekonania nie ma z kolei Tadeusz Cymański, który uważa, że to kwestia drugorzędna. – Nie chodzi o formę, ale o cel. Ważne, by system realizował założenia, ma to być rozwiązanie budżetowo neutralne. Powodować wzrost obciążeń dla ludzi o wysokich dochodach, tak by można było je zmniejszyć około 3 milionom tych o dochodach niskich. Z punktu widzenia rodziny nie jest ważne, czy dostanie pieniądze do ręki, czy będzie je rozliczać. To sprawy wtórne. Najpierw musimy odpowiedzieć na pytanie, co mamy zrobić, a dopiero potem – jak – podkreśla Cymański.
Argumenty Pawła Wojciechowskiego są istotne z punktu widzenia spójności i łatwości skonstruowania nowego systemu, ale przeciwko nim są argumenty polityczne. Gdyby sprawa stanęła na ostrzu noża, to natychmiast duża część wyborców mogłaby sprzeciwić się wprowadzeniu jednolitej daniny. Sprawę mogłaby też wykorzystać opozycja lub jej część do krytyki projektu.
Choć np. Janusz Cichoń z PO, wiceminister finansów w poprzednim rządzie PO, wcale nie dziwi się sugestiom Wojciechowskiego. – My zakładaliśmy, że wzór na jednolity podatek będzie pokazywał dochód na członka rodziny i od tego będzie zależała wysokość podatku. Ulgi na dzieci zniknęłyby w sposób naturalny, bo byłyby uwzględnione we wzorze. Ten system wyliczeń zastępowałby też wspólne rozliczenie małżonków – mówi Cichoń.
Oprócz uproszczenia systemu podatkowego likwidacja ulgi na dzieci miałaby jeszcze jeden efekt: w budżetowej kasie zostałoby 7 mld zł. O ile jednak rząd faktycznie chciałby ją zostawić, bo z deklaracji wynika, że zmiana ma być neutralna budżetowo, a więc nie przysporzyć budżetowi dodatkowych wydatków ani dochodów. Na pewno taka kwota byłaby nie do pogardzenia w zestawieniu z innymi kosztami polityki prorodzinnej. W przyszłym roku dodatki z programu „Rodzina 500 plus” mają kosztować około 21,5 mld zł. Do tego dochodzą jeszcze świadczenia rodzinne, na które z budżetu pójdzie około 11,5 mld zł. Według ekonomistów traktowanie ulgi i innych form wsparcia na zasadzie „albo-albo” to jednak nieporozumienie. Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA, mówi, że ulga pełni inną funkcję niż powszechne dodatki z programu „Rodzina 500 plus” czy zasiłki ze świadczeń.
– Od samego początku miała ona łączyć dwa cele: finansowe wspieranie rodzin z dziećmi z jednoczesnym dodatkowym bodźcem finansowym zachęcającym rodziców do pracy. Odpowiedź na pytanie, czy ulgę zlikwidować czy nie, zależy od tego, jakie cele będzie chciał osiągnąć rząd. Jeśli nadrzędnym będzie uproszczenie systemu podatkowego, to można rozważać likwidację ulg. Jeśli jednak nadal najważniejsza ma być polityka prorodzinna, to raczej trzeba pracować nad tym, by połączyć zachęty ulgi podatkowej z programem „Rodzina 500 plus”, tak by cały system wsparcia w jakimś przynajmniej stopniu uzależniał pomoc nie tylko od liczby dzieci w rodzinie i jej dochodu, ale też np. od intensywności zatrudnienia – mówi Michał Myck.
Jego zdaniem argument, że ulga na dzieci jest źle adresowana, jest już nieaktualny. Od 2014 r. można ją odpisywać również od płaconych składek, co sprawia, że niemal wszyscy rozliczający PIT i posiadający prawo do ulgi odliczają ją w całości. Co roku odpisuje ją około 4,5 mln podatników. Co nie znaczy, dodaje Myck, że nie należy ulgi zmodyfikować. Na przykład w taki sposób, by zachęcała ona oboje rodziców do podejmowania pracy.
– Utrzymując ulgę na dzieci, dobrze by było, by spełniała ona rolę aktywizującą rodziców na rynku pracy. Zwłaszcza tych, na których bodziec finansowy działa najmocniej, a więc osoby o niskich i średnich zarobkach. Ulga mogłaby motywować do podejmowania pracy przez oboje rodziców na przykład przez jakiś rodzaj premii podatkowej, gdy zatrudnionych jest dwoje rodziców, czyli przez możliwość stosowania większego odliczenia w takich sytuacjach – uważa Michał Myck.