Trwają prace nad przygotowaniem jednego podatku od dochodów połączonego ze składkami, co oznaczałoby podwyżkę daniny dla osób rozliczających się liniowo. Nawet gdyby nowy system nie wszedł w życie, to możliwe, że rząd pokusi się o inne opodatkowanie osób, które są dziś „liniowcami”.

Skąd bierze się kwota rzędu kilkunastu miliardów złotych?

Do niespełna półmilionowej grupy podatników rozliczających się liniowym PIT należą najlepiej zarabiający Polacy. Rekordziści mają dochód roczny na poziomie 80 mln zł. Dziś tacy oddają fiskusowi ponad 15 mln zł rocznie. Jeśli zmienić formę opodatkowania, ich podatek wzrósłby o niemal 70 proc. Podobnie jest w przypadku całej zbiorowości płatników tego podatku.
Reklama
Wyliczenia zrobiliśmy na najświeższych dostępnych danych z resortu finansów, za 2014 r. Rekordzista zarobił wtedy prawie 86 mln zł. Łącznie dochód do opodatkowania liniowego sięgnął 94,5 mld zł, od czego podatek należny przy stawce 19 proc. wyniósł 16,7 mld zł. Gdyby ta sama grupa została potraktowana według skali podatkowej, podatek wzrósłby do 28,2 mld zł – choć trzeba byłoby go skorygować w dół o 1,4 mld zł wynikające z kwoty wolnej. Różnica: ponad 10 mld zł. Spora kwota, po którą może sięgnąć rząd.
Wykonaliśmy kolejne wyliczenie, które pokazuje, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby został wprowadzony ujednolicony składkopodatek od dochodów i przy okazji zniesiono by liniowy PIT. Przyjęliśmy kilka założeń, które biorą pod uwagę rządowi eksperci pracujący nad koncepcją podatku osobistego. Po pierwsze, system ma być neutralny budżetowo wobec dzisiejszego. Po drugie, ma być większa progresja, co oznacza, że obciążanie najniższych dochodów ma być mniejsze niż dziś, a najwyższych – takie samo lub wyższe, przy wzięciu poprawki także na obciążenie składkami na ubezpieczenia społeczne. To oznacza, że najwyższa stawka podatku wyniosłaby ok. 40 proc.
Jak wynika z danych MF o podatnikach, którzy w 2014 r. opodatkowali się liniowo, było ich 473 tys., a łączny przychód wyniósł 97 mld zł. Ale interesujący w tej grupie jest fakt, że dochód brutto tych, którzy zarobili kwoty ponad obecnym pierwszym progiem podatkowym (do 85 tys. zł), to niemal 91 mld zł. To rzesza 251 tys. podatników i to ona czerpie największe korzyści z podatku liniowego. Przyjęliśmy, że w nowym systemie średnie obciążenie w tej grupie wyniesie 36 proc. (czyli w środku przedziału między stawkami 32 proc. a 40 proc.). W takim przypadku podatek od tej grupy wzrósłby do 32,7 mld zł, czyli byłby o 16 mld zł wyższy niż dziś.

Dlaczego, przynajmniej teoretycznie, wpływy podatkowe od tej grupy mogą tak wzrosnąć?

Podatek liniowy jest atrakcyjny z dwóch powodów. Przede wszystkim osoby, które korzystają z tego podatku, płacą ryczałtowe składki na ubezpieczenia społeczne. Są one naliczane od 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia, co powoduje, że rocznie wynoszą nieco ponad 12 tys. zł – o ile podatnik nie korzysta z preferencyjnego ZUS, bo wówczas są znacznie niższe. I taką składkę płaci osoba, której roczny dochód wynosi zarówno 20 tys. zł, jak i 85 mln zł. Dla porównania roczne składki etatowego pracownika od pensji brutto w wysokości 7 tys. zł, a więc bliskiej przekroczenia progu podatkowego, to ponad 19 tys. zł.
Jedna stawka podatku liniowego powoduje, że chętnie korzystają z niego osoby osiągające najwyższe dochody. Widać to wyraźnie, jeśli się spojrzy na liczyby. Wśród osób opodatkowanych według skali rekordziści zarabiają do 16 mln zł. Wśród tych, którzy wybrali liniowy – ponadpięciokrotnie więcej.
To atrakcyjna forma opodatkowania, zwłaszcza dla osób zarabiających powyżej progu podatkowego, które w elastyczny sposób współpracują np. z wieloma podmiotami – zauważa Michał Grzybowski, partner i doradca podatkowy w EY.
Nie jest tajemnicą, że ta forma podatku jest też często wykorzystywana do obchodzenia opodatkowania i oskładkowania umów o pracę, a część osób korzystających z rozliczenia liniowym PIT przedsiębiorcami jest tylko z nazwy. Jednoosobowe działalności gospodarcze zakładają osoby, które pracują de facto jako pracownicy firm. I to jest jeden z powodów, dla których pojawiają się pomysły likwidacji liniowości.
Kolejny argument: jeśli ktoś zarabia setki tysięcy czy miliony złotych, a do ZUS odkłada tak jak osoba zarabiająca niepełne 2,5 tys. zł miesięcznie, jest to zwyczajnie niesprawiedliwe. Dla tej grupy system nie jest ani progresywny, ani liniowy, ale degresywny, czyli płacą relatywnie mniej podatków niż reszta. – Mówić o tym będzie można, gdy pojawi się wyjściowy projekt. Wówczas można rozważyć wszystkie za i przeciw. Nie można wylać dziecka z kąpielą – podkreśla ekonomistka Lewiatana Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek.
Eksperci rządowi mają świadomość, że decyzja o przeprowadzeniu takiej operacji musi być starannie przemyślana. Bo choć teoretyczne zyski budżetu są duże, to nie wiadomo, jaki może być rachunek korzyści i kosztów na koniec dnia. – Gdyby miało dojść do ujednolicenia danin, oznaczałoby to brak zróżnicowania z punktu widzenia fiskalnego osób, które co do zasady inaczej współpracują ze swoim przełożonym czy zleceniodawcą. Elastyczność różnych form prowadzenia aktywności zawodowej to – szczególnie w dzisiejszej dynamicznej sytuacji gospodarczej – duża zaleta naszego systemu prawnego. Warto, by system podatkowy nadążał za nią, a nawet ją wspierał. W przeciwnym wypadku, np. przy likwidacji preferencji dla przedsiębiorcy, można się spodziewać, że pokusa znalezienia innej korzystnej formuły opodatkowania czy ozusowania może być duża. I ostateczne korzyści dużo mniejsze niż oczekiwania – zauważa Michał Grzybowski.
Już dziś dla części przedsiębiorców nawet 19-proc. stawka podatku lub bardzo ograniczone składki ZUS wydawały się zbyt wysokim obciążeniem, z tego powodu szukali korzystniejszych warunków prowadzenia działalności na Litwie, w Czechach czy Wielkiej Brytanii. Jeśli podatnicy poczują się dociśnięci nowymi zasadami bez stawki liniowej, będą szukać sposobów optymalizacji. I częściej niż dziś będą wyprowadzać działalność za granicę.
Rząd szykując nowe rozwiązania, musi więc uważać, by zyski nie okazały się papierowe.