Niemal dwa pełne tygodnie w roku albo czterdzieści ośmiogodzinnych dni roboczych – tyle według Banku Światowego zajmują przeciętnie polskim firmom same płatności podatków. Pod tym względem zajmujemy 121. miejsce na 183 sklasyfikowane kraje z całego świata. W Europie wyprzedzają nas nawet Bułgaria i Mołdawia, a gorzej mają jedynie przedsiębiorcy w Czechach, którym połapanie się w fiskalnej biurokracji zajmuje rocznie ponad 500 godzin.
Wychodzi zatem na to, że 15 – 20 proc. całego czasu polskie firmy poświęcają na proces rozliczenia się z różnymi agendami państwa. Sam obowiązek składania deklaracji vatowskich zajmuje im średnio 10 godzin każdego miesiąca, a rozliczenie się z ZUS to kolejne 130 godzin w roku – wyliczają autorzy raportu Doing Business 2011 przygotowanego przez Bank Światowy.
Tymczasem firmy alarmują, że cała ta papierkowa robota wyraźnie obniża ich wydajność i konkurencyjność. Czas poświęcony na wypełnianie setek deklaracji, formularzy oraz składanie ich w urzędach z powodzeniem mogłyby wykorzystać choćby do zdobywania nowych kontraktów. Dotyczy to nie tylko firm zatrudniających po kilkanaście czy kilkadziesiąt osób, lecz także drobnych, działających samodzielnie przedsiębiorców, którzy są zmuszeni do prowadzenia skomplikowanej księgowości.
– Wystawiam jedną, najwyżej dwie faktury w miesiącu, ale liczba odliczeń od przychodu, PIT-ów, jakie dodatkowo muszę wypełnić i złożyć w urzędzie skarbowym, a także obowiązek prowadzenia książki przychodów i rozchodów powodują, że przy tak małej skali działalności i tak muszę korzystać z usług dyplomowanej księgowej – mówi Marcin Majerczyk, którego firma jest podwykonawcą w dużych projektach informatycznych.
Taka biurokracja to efekt skomplikowanego systemu podatkowego. – Cierpi na tym nie tylko biznes, lecz także państwo, które nie jest w stanie efektywnie kontrolować przedsiębiorstw i każdego podatnika traktuje jak potencjalnego przestępcę – mówi Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha. Dodaje, że problemy te rozwiązałoby wprowadzenie prostego, czytelnego systemu ryczałtowego. Zgadza się z tym Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Mikroprzedsiębiorstwa zatrudniające do dziewięciu osób powinny mieć możliwość płacenia podatku ryczałtowego bez konieczności prowadzenia skomplikowanej księgowości i obliczania kosztów uzyskania przychodu. Takim podatkiem mógłby być podatek obrotowy, który funkcjonował do 1993 r. – mówi.
Państwo znacząco poprawiłoby efektywność ściągania podatków, jednocześnie obniżając koszty. Czarno na białym widać byłoby kto ile zarobił i jaką część powinien odprowadzić w formie podatków – bez żadnych odliczeń, kombinacji i wielotygodniowego wertowania dokumentów księgowych firmy.
A przedsiębiorcy wyzwoleni z kajdan fiskalnej biurokracji mogliby poświęcić zaoszczędzony czas na zdobywanie nowych klientów i podnoszenie zysków. Gdyby każde z 1,6 mln polskich małych i średnich przedsiębiorstw, których roczne przychody opiewają na 1,35 bln zł, miało do zagospodarowania dodatkowe 200 godzin w ciągu roku (czyli 10 proc. całego czasu, jaki poświęcają na działalność), mogłoby to zasilić gospodarkę dodatkowymi 100 mld zł rocznie.