To, że niektóre banki tworzą czarne listy branż, jest tajemnicą poliszynela. Bankowcy przyznają, że takie postępowanie jest rodzajem dyskryminacji. "Teoretycznie nie możemy nikomu odmawiać kredytu ze względu na branżę, w której pracuje" - mówi "Gazecie Wyborczej" przedstawicielka jednego z banków.
Dlatego czarne listy nie istnieją na piśmie, to ustne rekomendacje działów ryzyka. "W praktyce już od dawna niechętnie pożyczamy pieniądze osobom pracującym w sektorach, które przechodzą restrukturyzację, np. górnikom i stoczniowcom" - dodaje. Teraz na czarnych listach umieszcza się kolejne sektory, które niedługo może dotknąć bezrobocie i cięcia płac.
Motoryzacja trafiła tam dlatego, że sprzedaż nowych aut w Europie spadła. Opór kredytowy napotykają też pracownicy branży transportowej, zatrudnieni w budownictwie oraz w reklamie i mediach.
Na czarnej liście banków są także same banki. Powód? Zła sytuacja branży. Według Komisji Nadzoru Finansowego na koniec marca w sektorze finansowym pracowało ponad 180 tys. osób. Analitycy sektora bankowego szacują, że 10 proc. z nich może w tym roku stracić pracę. A ci bankowcy, którzy zachowają posady, będą zarabiać mniej.
Komisja Nadzoru Finansowego nie ma zamiaru interweniować w sprawie czarnych list. "Bank nie ma obowiązku udzielania kredytu" - powiedziała "Gazecie Wyborczej" Marta Chmielewska-Racławska, rzeczniczka pionu bankowego w KNF.