Na początku tego tygodnia agencja Bloomberg doniosła, że gigant technologiczny Microsoft wspólnie z bankowym holdingiem JPMorgan Chase & Co oraz kilkoma innymi firmami rozpoczynają produkcję… "odmiany węgla drzewnego używanego po raz pierwszy przez plemiona amazońskie tysiące lat temu". Skoro taką inwestycją zajęły się korporacje, których aktywa wylicza się na ok. 3 biliony dolarów (tak, tak bilionów) to raczej nie można zakładać, że jesteśmy świadkami ataku zbiorowego obłędu.

Reklama

Inwestycje w "biowęgiel"

Choć trudno też mówić, iż stanęły one przed wielkim wyzwaniem technologicznym. Sięgając do literatury fachowej poświęconej węglowi, jak choćby opracowania Piotra Paschalisa pt. "O węglach do hut i kuźnic", można się dowiedzieć, iż "uzyskiwanie węgla drzewnego było najprawdopodobniej pierwszym procesem chemicznym kierowanym przez człowieka". W okolicach gór Świętokrzyskich Słowianie ponad dwa tysiące lat temu kopali doły, układali w nich warstwowo polana, następnie obkładali je zielonymi gałęziami oraz mchem. Wreszcie podpalali ów stos, dbając aby dostęp powietrza do płomienia był jak najmniejszy. Po pięciu dniach wypalania uzyskiwano węgiel drzewny przedniej jakości. Być może nawet lepszy niż ten produkowany przez plemiona amazońskie. Dlatego można mieć pewności, że i fachowcy z Microsoftu dadzą sobie z tym radę. Zwłaszcza że technologia poszła nieco do przodu i paliwo powszechnie używane w Polsce podczas sezonu grillowego wypala się dziś z drewna w specjalnych komorach. Wprawdzie prezentuje się to dość nieekologicznie, ale amerykańskie korporacje poinformowały udziałowców, iż inwestują w "biowęgiel", który wytwarzają żyjące w pełnej harmonii z naturą ludy puszczy amazońskiej.

Reklama

Pieniądze z europejskiej transformacji

Jeśli jednak, Drogi Czytelniku, zakładasz, że firmy z USA mające pod ręką drobne 3 biliony dolarów, robią to, żeby zapewnić Polsce podczas sezonu grillowego stałe dostawy "biowęgla", to jesteś w błędzie. Owszem, rzecz idzie o pieniądze, ale te, które płyną za polityką klimatyczną oraz europejską transformacją energetyczną, ujmowaną pakietem dyrektyw Komisji Europejskiej, znanym pod nazwą "Fit for 55".

Zacznijmy od tego, że buduje on cały system prawnych instrumentów, mających wyeliminować w nowoczesnych gospodarkach emisję dwutlenku węgla.

Działa już system handlu emisjami CO2 znany pod nazwą ETS. Tworzy się mechanizm granicznego cła węglowego CBAM, które zapłacą producenci z krajów nieutrzymujących rozwiązań zbliżonych do europejskiego systemu ETS. Na wszystkich towarach pojawią się informacje o śladzie węglowym, jaki powstał podczas procesu produkcji. Do tego dorzuca się obowiązek składania raportów ESG (environment, social responsibility, corporate governance), informujących o generowanej przez dane przedsiębiorstwo emisji gazów cieplarnianych.

Wreszcie pracuje się nad system certyfikacji usuwania dwutlenku węgla z atmosfery, którego celem jest promowanie – jak informuje na swej stronie internetowej Komisja Europejska – "wychwytywania, recyklingu i składowania CO2 w sektorze przemysłu, leśnictwa i rolnictwa".

Czyli jeśli jakaś firma za sprawą swej działalności przyczyni się do tego, że z atmosfery zostanie pobrany dwutlenek węgla, a następnie w czymś uwięziony, wówczas dostanie certyfikat o tym świadczący. Dzięki niemu, gdy wyemituje sobie przy jakiejś innej okazji CO2, to nie będzie musiała od razu kupować ETS lub płacić ceł węglowych. Natomiast informacja o śladzie węglowym umieszczona na jej produktach zostanie zredukowana o wartość certyfikatu.

Węgiel jak "karta wyjścia z więzienia"

Cała ta wyliczanka z różnymi trudnymi nazwami i długimi skrótami wygląda bardzo skomplikowanie, choć w rzeczywistości jest równie prosta jak stara gra "Monopol". Jeśli stajesz na polu z napisem "Trafiasz do więzienia", to trafiasz do więzienia. No, chyba że masz kartę zwolnienia lub ją sobie kupisz. Wtedy nie dzieje ci się krzywda i grasz dalej. W tym tygodniu Microsoft i JPMorgan wraz z biznesowymi partnerami poinformowały akcjonariuszy na Wall Street, że właśnie sobie taką kartę zwolnienia z więzienia kupują. I jest nią węgiel drzewny.

Drzewa mianowicie mają to do siebie, że w procesie fotosyntezy pobierają dwutlenek węgla z powietrza, a sama reakcja chemiczna daje im energię do tego by rosnąć. Zatem z punktu widzenia zasad polityki klimatycznej są one takimi żywymi magazynami CO2. Jednakże nieprzydatnymi w biznesie, ponieważ rosną sobie w bezsensownych lasach np. w Amazonii. Co innego, gdy takie drzewo się zetnie i przerobi na węgiel drzewny. Wówczas jest on wprawdzie martwym magazynem CO2, jednakże policzalnym i zdatnym do obracania nim na rynkach finansowych. Zaś w nieco dalszej perspektywie dającym nadzieję na wielkie zyski.

Korporacje zamierzające inwestować w "biowęgiel" przekazały bowiem udziałowcom, że wyliczyły, iż są w stanie rocznie magazynować 2 miliardy ton dwutlenku węgla. To przyrównano do tego, ile emitują każdego roku Indie. Po czym owe "magazyny" da się sprzedać rolnikom jako ekologiczny nawóz (o polskich miłośnika grilla zapominano wspomnieć). Jednakże ważniejsze od interesów z rolnikami są certyfikaty.

Wizjonerstwo fińskiego Puro.earth

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Unia Europejska w pocie czoła buduje swój wielki system polityki klimatycznej, który ma przynieść krajom do niej należącym skok technologiczny i dać nowy impuls rozwoju unijnym gospodarkom. Ale nim do końca go ukształtowano, Amerykanie już kupili sobie wejście przez boczną furtkę.

Pomógł w tym, przedsiębiorca z Finlandii Antti Vihavainen. Jego start-up zajmował się wcześniej tworzeniem programów zabezpieczających dla telefonów komórkowych, aż pewnego dnia młody Fin doznał olśnienia. Jeśli istnieje system ETS, to czemu nie stworzyć jego odwrotności, czyli certyfikatów premiujących nie redukcję emisji CO2, lecz pobieranie tegoż gazu z atmosfery. W 2018 r. znalazł inwestorów i założył Puro.earth.

Wizjonerstwo pomysłu polegało na tym, że firma-instytucja, której dyrektorem generalnym został Antti Vihavainen, opracowała metodologię obliczania ile dwutlenku węgla zawiera dany produkt, ewentualnie ile pobrano z powietrza, aby mógł powstać. Rzecz zweryfikowały instytucje naukowe i potwierdziły jakość oceny. Od tego momentu każda firma po wykupieniu rocznego abonamentu w kwocie 900 euro może zamawiać w Puro.earth taką usługę. Kończy się ona wystawienie certyfikatu CORC informującego, że tyle to a tyle dwutlenku węgla z atmosfery zmagazynowano np. w wytworzonym węglu drzewnym.

Jednocześnie Puro.earth jest platformą umożliwiającą handel wystawionymi przez siebie certyfikatami. Łącząc firmy je otrzymujące z tymi, które chcą owe dokumenty zakupić. CORC jest wiele rodzajów w zależności od technologii magazynowania CO2, zaś cena jednostki zmienia się zupełnie jak na zwykłej giełdzie. Gdy popyt się wzmaga, certyfikaty drożeją. W każdym razie pojedyncze sztuki kosztują obecnie od 90 do nawet 1400 euro.

Całą rzecz można by uznać za lokalną ciekawostkę, sprokurowaną przez obrotnego Fina, gdyby nie kapitał, jaki przyciągnęła. Wizjonerstwo Vihavainena docenili bowiem, śledzący z uwagą europejską politykę klimatyczną, Amerykanie. Dwa lata temu większościowy pakiet udziałów w Puro.earth przejęła nowojorska giełda Nasdaq. Następnie rozwojem systemu certyfikacyjnego stworzonego przez Fina zajęły się koncerny: Amazon, Microsoft i Apple. Oczywiście Unia Europejska mogłaby go sobie nie uznawać, pod warunkiem pójścia na czołowe zderzenie z całą gospodarczą potęgą Stanów Zjednoczonych. Rozsądniej więc przyjąć do wiadomości, iż już jest i świetnie działa. Zaś każda amerykańska korporacje, która wyprodukuje sobie trochę węgla drzewnego, będzie mogła się szczycić swą neutralnością klimatyczną i wszyscy będą zadowoleni.

Grillujący Polacy "cichymi bohaterami"

No, może poza pierwotnymi plemionami z puszczy amazońskiej, którym niespecjalnie udaje się wegetacja, gdy brakuje w pobliżu lasu. Jednak węgiel drzewny - jak sama jego nazwa wskazuje - musi być wyprodukowany z jakiegoś drewna. Takie są bowiem zasady nowoczesnej ekonomii w dobie walki z ocieplaniem się klimatu. Zaś grillujący Polacy są jej cichymi bohaterami.