Jak informowały w mijającym tygodniu belgijskie media, obecni i byli posłowie do PE, a także pracownicy tej instytucji mieli brać łapówki za wpływanie na decyzje dotyczące m.in. Kataru. "To bolesne dla instytucji, która tak bardzo lubi pouczać innych" - zauważa "FD”.
Wiceprzewodnicząca PE Eva Kaili (Socjaliści i Demokraci) w zeszłą niedzielę, 11 listopada, została postawiona w stan oskarżenia i aresztowana decyzją belgijskiego sądu. Zarzuty wobec niej i trzech innych osób, to korupcja, udział w grupie przestępczej i pranie pieniędzy. Parlament Europejski odwołał Kaili ze stanowiska wiceprzewodniczącej tej instytucji podczas sesji plenarnej we wtorek w Strasburgu. Wcześniej Grecja zamroziła majątek europosłanki i jej najbliższej rodziny. Dziennik przypomina, że codziennie pojawiają się nowe wątki w aferze, która wstrząsnęła Brukselą; chodzi nie tylko o korupcję, ale również pranie pieniędzy i przynależność do organizacji przestępczej.
PE podatny na ingerencje z zewnątrz
„Parlament Europejski wysyła w świat stanowcze rezolucje, aby wyrazić swój odrazę do korupcji i innych nadużyć w innych częściach świata. Ten podniesiony palec – jak czasami pogardliwie nazywają go krytycy – został jednak złamany” – konstatuje „FD”. Gazeta wyraża pogląd, że PE, który przez lata zyskiwał coraz większą władzę, sam jest podatny na ingerencję z zewnątrz.
Holenderski poseł do PE z prawicowej partii JA21 Michiel Hoogeveen zauważa w rozmowie z „Financieele Dagblad”, że w Brukseli kontrola medialna jest dużo słabsza, niż w swoich krajach. „Niektórzy posłowie są bardziej kochani tutaj, niż w swoim kraju” – mówi Hoogeveen.
Z Amsterdamu Andrzej Pawluszek (PAP)
apa/ mal/