„Jeżeli się utrzyma taki stan, że do 25. roku życia dziewczęta, młode kobiety, piją tyle samo, co ich rówieśnicy, to dzieci nie będzie” - to słowa Jarosława Kaczyńskiego.
Ja tę wypowiedź odczytuję w ten sposób, że niskiej dzietności winne są kobiety. Takich wypowiedzi jest więcej. Słyszymy, że kobiety nie chcą mieć dzieci, bo im się w głowach poprzewracało, zachciało im się kształcić, pracować, robić karierę. To jest w mojej ocenie bardzo krzywdzące. Badania konsekwentnie pokazują, że kobiety spędzają znacznie więcej czasu na opiece nad dziećmi niż mężczyźni. Także te wykształcone i pracujące. Ba, matki częściej niż ojcowie skracają czas przeznaczany na sen czy wypoczynek, właśnie na rzecz opieki nad dziećmi. Nie mówiąc już o tym, że znacznie częściej niż ojcowie wycofują się z aktywności zawodowej i rezygnują ze swoich aspiracji zawodowych dla dobra dzieci.
No ale może kobiety nie chcą mieć dzieci? Protestowały przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego znacznie bardziej niż mężczyźni. A badania, które zamówiliśmy, pokazywały, że kobiety silniej sprzeciwiają się wyrokowi TK niż mężczyźni.
Reklama
Protestowały, bo to na kobiety spada ogromny ciężar donoszenia takiej ciąży, a także poród. To kobiety będą na porodówce patrzeć na inne szczęśliwe mamy i to one narażają swoje życie, jeśli wada płodu zagraża ich życiu. Jedno z haseł, które mi zapadły w pamięć z czasów protestów przeciwko wyrokowi TK, brzmiało „Nie chcę być trumną”. Myślę, że ono bardzo dobrze oddaje to, że kobiety w znacznie większym stopniu dotyka ta zmiana przepisów. Ale to nie jest tak, że kobiety nie chcą mieć dzieci.
Reklama
To jak to jest z tą dzietnością i pragnieniami prokreacyjnymi kobiet?
Badania konsekwentnie pokazują, że kobiety chcą mieć przeciętnie dwójkę dzieci. A co więcej, takie pragnienia mają także kobiety z wykształceniem wyższym. Pod tym względem niewiele różnią się od kobiet o niższym poziomie wykształcenia, ale to im rzadziej udaje się te plany zrealizować, i to mimo tego, że z reguły mają lepszą sytuację finansową. Luka pomiędzy dzietnością planowaną a pożądaną wśród kobiet z wykształceniem wyższym jest najwyższa w krajach, gdzie kobiety uzyskują najsłabsze wsparcie w łączeniu pracy zawodowej z opieką, i to zarówno od swoich partnerów, jak i od państwa. Czyli w krajach, gdzie większą część odpowiedzialności za opiekę nad dziećmi zrzuca się na kobiety.
Dlaczego tak jest?
Kobiety mają swoje aspiracje. Zwłaszcza te lepiej wykształcone. Podjęły studia wyższe po to, żeby pracować. Praca jest często realizacją ich zainteresowań, daje im poczucie niezależności i definiuje je. I chcą ją wykonywać. A jednocześnie chcą mieć rodzinę, dzieci i połączyć ich wychowywanie z pracą zawodową. W społeczeństwach, w których się oczekuje, że kobiety zrezygnują ze swoich aspiracji, kobiety coraz częściej mówią „nie”. I zamiast na dwójkę dzieci decydują się na jedno.
Te procesy nie są nowe, one w krajach Europy Zachodniej zachodziły już w latach 80. ubiegłego wieku. I tym krajom, które wówczas prawidłowo zdiagnozowały sytuację, udało się zahamować spadek dzietności. Za przykład podam tutaj Skandynawię, gdzie różnice w wielkości rodziny wśród kobiet z dyplomem studiów wyższych i kobiet o niższym poziomie wykształcenia w zasadzie zanikły. Skandynawia postawiła na wspieranie matek w realizacji ich aspiracji zawodowych, silnie inwestując w opiekę instytucjonalną nad małymi dziećmi i wspierając mężczyzn w sprawowaniu opieki nad dziećmi. Nie tylko kobiety, ale zarówno państwo, jak i mężczyźni mają w tym procesie ogromną rolę do odegrania. I nie polega ona na tym, żeby oddać odpowiedzialność za opiekę kobietom, lecz na tym, żeby część tej odpowiedzialności od nich przejąć.
Jednak wydaje się, że to niejedyny problem w Polsce. Nie da się pewnych modeli przenieść jeden do jednego.
Jest jeszcze jedna kwestia: obecnie kobiety częściej się kształcą niż mężczyźni. W Polsce wśród absolwentów studiów wyższych na 10 mężczyzn przypada 18 kobiet. Ta dysproporcja nie jest tylko specyfiką Polski, ona występuje w całej Europie. Wykształcone kobiety częściej szukają partnera o podobnym poziomie wykształcenia, przy czym normy społeczne prędzej dopuszczają sytuację, w której ona jest gorzej wykształcona od niego niż odwrotnie. I w sytuacji, w których kobiet z wykształceniem wyższym jest więcej, robi się problem. Ale chciałabym podkreślić, że to, że kobiety się kształcą, to w żaden sposób nie jest trend negatywny i za to też nie można kobiet winić. Wręcz przeciwnie, kobiety lepiej wykształcone stwarzają wyższe szanse rozwoju dla swoich dzieci.
Z wielu badań wynika, że to postawy kobiet, również wśród młodych, bardzo się zmieniają. Stają się mocno lewicowe. Co jest związane też ze zdobywaniem wykształcenia.
Jesteśmy w procesie głębokich zmian społecznych. I wobec kobiet postępują one znacznie szybciej. Kobiety kształcą się, chcą być aktywne zawodowo, wymagają także coraz większego zaangażowania w opiekę od swoich partnerów. Role mężczyzn także się zmieniają i w coraz większym stopniu angażują się oni w opiekę nad dziećmi, ale proces ten postępuje znacznie wolniej niż w przypadku kobiet. I tu powstaje rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami kobiet i mężczyzn. To nie jest tak, że kobiety czy mężczyźni nie chcą mieć rodziny. Oni się po prostu rozmijają w swoich oczekiwaniach.
Jest jeszcze jedna linia podziału: młodzi - dorośli.
Tak, ale ten podział zawsze był. Stąd zresztą bierze się zmiana społeczna, że młodzi wnoszą nowe wartości i nowe pomysły na życie. I warto starać się zrozumieć, czego pragną, a czego się obawiają. W końcu to oni będą formować rodziny i podejmować decyzje o tym, czy, kiedy i ile mieć dzieci. Jednym z tematów, który młodych ludzi mocno zajmuje, są m.in. zmiany klimatyczne. Są nawet głosy, że młodzi ludzie nie decydują się na dzieci, gdyż obawiają się przyszłości, jaką ich dzieci będą miały na Ziemi. Niewykluczone, że te obawy coraz bardziej stoją za rezygnacją z posiadania dzieci w Skandynawii, gdzie mamy od kilku lat do czynienia ze spadkiem płodności, choć niewielkim, i gdzie świadomość zmian klimatycznych jest jeszcze większa niż u nas. Te obawy także trzeba brać pod uwagę.
Pani mówi o Skandynawii, ale to w Czechach rośnie dzietność. Możemy korzystać z ich przykładu, przynajmniej jeśli chcemy podbić naszą dzietność.
Strasznie nie lubię tego sformułowania. Co to znaczy „podbić dzietność”? Możemy pomóc młodym ludziom zrealizować ich pragnienia prokreacyjne. Ale nie możemy zmusić do posiadania dzieci tych, którzy nie chcą ich mieć. A co do Czech, to, po pierwsze, Czechy są bogatsze. Po drugie, nie są krajem katolickim. Wyrastamy też z innej tradycji: o ile w krajach Europy Środkowo-Wschodniej w socjalizmie kobiety były zachęcane do szybkich powrotów do pracy zawodowej po urodzeniu dziecka, to w Czechach i na Węgrzech matki z reguły wycofywały się z rynku pracy do ukończenia przez dziecko trzeciego roku życia, i tak dzieje się do dziś. Wreszcie, w Czechach kwestie związane z formowaniem rodzin nie budzą aż takich wielkich emocji jak w Polsce. U nas każda decyzja, która wpływa na rodziny, wywołuje ogromne emocje. Świetnym przykładem jest tu program 500+ - w innych krajach takie dodatki na dzieci to element zwykłej polityki rodzinnej. W Polsce są one zarzewiem politycznych i ideologicznych dyskusji.
Jak więc należałoby zmieniać naszą politykę prorodzinną, by przynajmniej zastopować spadek dzietności?
Badania demograficzne pokazują, że polityka rodzinna ma ograniczony wpływ na dzietność. Nie powinniśmy zatem spodziewać się spektakularnych efektów. Możemy jednak pomóc tym, którzy chcą mieć dzieci, ale napotykają bariery. I tu najlepiej sprawdza się nie jedna polityka, ale cały ich pakiet, czyli dobrej jakości usługi opiekuńcze dla dzieci w różnym wieku, urlopy dla matek i ojców, dające im możliwość decydowania, jak długo pozostaną na urlopie, elastyczne godziny pracy, wsparcie finansowe dla rodzin czy dobry dostęp do opieki medycznej, w tym leczenia niepłodności, okołoporodowej czy pediatrycznej. Ale pomóc mogą nawet takie rozwiązania, jak dobra komunikacja miejska czy dostęp do urzędów, bo pozwalają oszczędzać czas. Przy czym trzeba pamiętać, że nawet najbardziej holistycznie opracowany plan działania nie przyniesie efektów w ciągu kilku lat. I tu pojawia się potrzeba konsekwentnego działania ponad politycznymi podziałami. Celem jest wspieranie młodych w realizacji ich planów, ale bez narzucania im własnych pomysłów na życie.