Taki obraz wyłania się z analizy „Orbán na wojnie” przygotowanej przez dziennikarzy portalu Direkt36 Andrása Szabó i Szabolcsa Panyi’ego, a dotyczącej ostatnich chwil przed rozpoczęciem rosyjskiej agresji na Ukrainę. Od początku inwazji pracowali oni nad tekstem, który odsłoniłby kulisy podejścia Budapesztu do Moskwy w kluczowym momencie. W tym celu rozmawiali z blisko czterdziestoma osobami z zaplecza rządowego.

Reklama

Wojny nie będzie

Kiedy sam śledziłem z uwagą przebieg oficjalnego spotkania węgierskiego premiera z prezydentem Federacji Rosyjskiej, moją uwagę zwróciło oddzielenie spotkań Orbán-Putin od rozmów szefów obu MSZ: Pétera Szijjártó i Sergieja Ławrowa. Praktyka polityczna dotychczasowych spotkań oznaczała uczestnictwo ministrów w głównych rozmowach. Według Direkt36 Rosjanie w ostatniej chwili postawili jednak warunek, iż w spotkaniu udział weźmie tylko Orbán z tłumaczem. Na salę nie wpuszczono ani szefa dyplomacji, ani doradcy Orbána, b. ambasadora w Rosji Jánosa Balla. Sam premier poddał się rosyjskim testom na koronawirusa, co inni zachodni przywódcy odrzucali z obawy przed pozyskaniem newralgicznych danych biologicznych. Węgierski premier przebywał także w izolacji, aby osobiście spotkać Putina.

Reklama

Jak donoszą źródła Direkt36, Orbán z Putinem rozmawiali pięć godzin, a zatem znacznie dłużej niż zakładano. Premier swoją wizytę określał mianem „misji pokojowej”, mówił w trakcie wielu wystąpień o tym, że spotkał się z Putinem w chwili, w której Zachód takich rozmów z rosyjskim przywódcą prowadzić nie chciał. Według dziennikarzy, Viktor Orbán po wizycie w Moskwie był przekonany, że szanse na wybuch wojny są bardzo małe. Co więcej, otoczenie premiera oraz MSZ odczuło wręcz ulgę, że nic nie wskazuje na to, by wojna miała wybuchnąć.

Reklama

Raporty amerykańskie

Dziennikarze opisują, iż alarmujące raporty amerykańskie, dotyczące potencjalnego konfliktu zbrojnego uznawane były za „rozsiewające wśród węgierskiej opinii publicznej fałszywe wiadomości, że Rosja chce iść na wojnę”. Takie słowa padały w czasie niejawnych posiedzeń organów bezpieczeństwa. W ostatnich miesiącach, mając na uwadze bliskie relacje węgiersko-rosyjskie, wielokrotnie zadawano pytanie, czy Budapeszt był informowany o potencjalnym zagrożeniu wojennym. Szabolcs Panyi i András Szabó ustalili, że Węgrzy mieli informacje poprzez kanały NATO, ale także z notatek amerykańskiej ambasady w Budapeszcie, które do MSZ (od listopada 2021 r.) docierały bezpośrednio, a dystrybuowane były na szerszy, ministerialny rozdzielnik. Wskazuje się, że czasem raporty trafiały bezpośrednio do premiera. Strona amerykańska informowała w nich wówczas o bezpośrednich rosyjskich przygotowaniach do wojny.

Całości analiz nie brano jednak na poważnie, czasem wręcz z nich żartowano. Najbardziej sceptycznie podchodził do nich MSZ, kierowany przez Pétera Szijjártó. Jedno z przytaczanych w tekście źródeł powiedziało, iż „Kierownictwo MSZ poważnie uważano za ‘rosyjskich szeptaczy’”.

Wariant rozważany przez służby dotyczył ograniczonej wojny jedynie we wschodniej części Ukrainy. Żadna ze służb nie wyraziła poglądu, że będzie to konflikt na szerszą skalę. Takie przekonanie funkcjonowało do momentu rosyjskiego ataku, stąd też Węgry były do niego nieprzygotowane. Według rozmówców Direkt36 za złe rozeznanie sytuacji odpowiadali także ambasadorowie w Kijowie i Moskwie, którzy pisali do Budapesztu raporty wcześniej poddawane autocenzurze. Mowa wręcz o tym, że depesze „starały się sprostać domniemanym lub rzeczywistym oczekiwaniom kierownictwa ministerstwa” bądź też pozbawione były komponentu samodzielnej analizy, sprowadzając się do relacjonowania wydarzeń.

Wątek polski

W tekście dwukrotnie pojawia się wątek polski. Po raz pierwszy, gdy w przeddzień wybuchu wojny, w trakcie niejawnego posiedzenia komisji parlamentarnej, szef Wojskowej Służby Bezpieczeństwa Narodowego (KNBSZ), wspominał, że „regionalny sojusznik Węgier, Polska, miała tendencję do podzielania stanowiska USA”.

Po raz drugi, gdy 21 marca odbyło się spotkanie koordynacyjne przed szczytem Rady Europejskiej. Viktor Orbán powiedział w jego trakcie, iż Węgrzy nie powinni zachowywać się jak Polacy, którzy stoją na stanowisku, że to też jest ich wojna i dlatego pomagają Ukraińcom. Węgierski premier wskazał także, że uważa postawę Polaków za ryzykowną, ponieważ „Polacy chcą wepchnąć NATO do konfliktu zbrojnego”. Dodał: „Nie jesteśmy Polską. Nie jest naszym zadaniem wyobrażanie sobie siebie w sytuacji kogoś innego, w jego pozycji moralnej”.

Przygotowanie komunikacyjne

Antal Rogán, określany mianem „ministra ds. propagandy” zwołał 24 lutego rano spotkanie z dziennikarzami i ekspertami prorządowymi, w czasie którego przekazał strategię komunikacyjną rządu, na której opierał się przekaz. Został on wypracowany w oparciu o przeprowadzone wcześniej badania opinii publicznej, z których wynikało, iż Węgrzy „nie lubią Ukraińców”. Dotyczyło to tak zwolenników władzy, jak i opozycji.

Stąd też przekaz oparł się o trzy elementy – pragnienie utrzymania pokoju, trzymanie się z dala od wojny oraz wykluczenie przekazywania Ukrainie broni (w tym zezwolenia na jej przerzut przez Węgry). Fakt przeprowadzania badań ukazuje sposób działania węgierskiej propagandy, która opiera się na wewnętrznych badaniach opinii publicznej.

Władze od początku nie miały jednak pewności, jaki wpływ na wybory będzie mieć wojna. Tematem zaczęli się nużyć sami Węgrzy. To wynikało także z wewnętrznych badań. Temat na nowo odżył po tym, gdy w czasie szczytu unijnego prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zwrócił się bezpośrednio do Viktora Orbána słowami „wiesz, co się dzieje w Mariupolu?”. Było to 25 marca br. Na tym została oparta nowa komunikacja Fideszu, w tym dowodzenie, że opozycja chce wysyłać do Ukrainy broń i żołnierzy.

Celem tej komunikacji, jak dowodzi źródło Direkt36 było uniemożliwienie niezdecydowanym wyborcom opowiedzenie się po stronie opozycji.

Wojna a energetyka

W analizie Szabó i Panyi’ego interesujący jest także wątek energetyczny. We wrześniu 2021 r. Péter Szijjártó zakomunikował podpisanie nowej, piętnastoletniej umowy gazowej. 1 lutego 2022 r., w czasie wizyty w Moskwie, premier chciał uzyskać zapewnienie, że Rosja nie ograniczy dostaw gazu na Węgry, gdy zapotrzebowanie na rosyjski surowiec będzie rosło.

Putin przekazał wtedy, iż Węgry kupują gaz za 1/5 ceny rynkowej. Jak się okazało, nie była to prawda.

Informator Direkt36 wskazał, iż schemat cen w umowie oparty został na cenie rynkowej, powiązanej z kursem ceny gazu na holenderskiej giełdzie. Oznacza to zatem, że w ramach długoterminowego kontraktu z Węgrami, Rosja zobowiązała się jedynie do dostarczenia obiecanego wolumenu dostaw. Jednakże cena gazu była uzależniona - wbrew zapewnieniom - od uwarunkowań rynkowych.

Obrona dostaw błękitnego paliwa z Rosji przed sankcjami unijnymi stała się szybko jednym z priorytetów rządu. Chodziło zarówno o zapewnienie dostaw, jak i o uczynienie wszystkiego, by ceny rynkowe nie wzrosły. Informator dziennikarzy wskazał, iż „władzom nie przeszkadza fakt, że są „zastraszane” przez stronę rosyjską”. Koszty gazu okazały się bardzo wysokie. Według szacunków Ministerstwa Finansów o ile w 2019 roku na energię wydano 3,7 proc. PKB, to w tym roku może być to 15 proc. Państwo musiało dokapitalizować spółkę energetyczną MVM.

Z racji wzrostu cen energii, Węgry od sierpnia zmieniły sposób dopłat do energii. Jego dotychczasowe utrzymanie miało kosztować wg Orbána 5 mld euro rocznie, co było nie do udźwignięcia dla gospodarki. O zmianach w systemie dopłat energii pisaliśmy w sierpniu na łamach DGP - -> Tania energia już nie dla wszystkich. Węgry zmieniają zasady

Dziennikarze wskazywali także, iż przez krótką chwilę dostrzec można było delikatną korektę węgierskiej polityki w kierunku prozachodniej. Miało być to podyktowane wiarą, iż Komisja Europejska w ramach „docenienia” odblokuje Budapesztowi środki z KPO, jednakże tak się nie stało, a kurs Węgier skręcił ponownie ku Rosji.