Wiadomości, że grożą nam przerwy w dostawach energii elektrycznej, powtarzają się od lat. Jak dotąd kończyło się na strachu, choć powodów do niego jest coraz więcej. Nowych mocy przybywa za mało, kluczowe dla systemu elektrownie węglowe są coraz starsze i powtarzają się ich awarie, a import energii elektrycznej od sąsiadów oscyluje na granicy możliwości technicznych. Na dokładkę zaczęło brakować węgla. Jak źle może być, wiedzą ci, pamiętający schyłek PRL.

Wystarczyło minus cztery

„Po południu 31 grudnia 1978 r. minister energetyki i energii atomowej Andrzej Szozda, podobnie jak cały kraj, szykował się do sylwestra” – opisują w książce „Wiek energetyków. Opowieść o ludziach, którzy zmieniali Polskę” Bartłomiej Derski i Rafał Zasuń. Zanim wyszedł z pracy, minister postanowił porozmawiać z nadzorującym sektor energetyczny wicepremierem Janem Szydlakiem. „Chciałem mu złożyć życzenia i powiedzieć, że sytuacja w systemie jest niezła. Ale tuż przed rozmową Państwowa Dyspozycja Mocy zameldowała, że sytuacja jest coraz gorsza. Prognozy pogody są fatalne, a sytuacja w Elektrowni Ostrołęka jest niebezpieczna, bo mają za mało węgla” – wspominał Szozda. Nad Polskę nadciągała fala zimna, która zyskała sobie miano zimy stulecia. Mróz sięgający −20 st. C i śnieg sparaliżowały kraj. Największym jednak problemem okazały się skromne rezerwy paliwowe. „Energetyka weszła w zimę z małymi zapasami węgla, bo coraz więcej surowca trzeba było wysyłać na eksport, żeby spłacać zaciągnięte kredyty. To, co czekało już na zwałach w elektrowniach, zamarzało w okamgnieniu. Nowe składy docierały także kompletnie zamarznięte. Rozpoczęła się rozpaczliwa walka o utrzymanie dostaw prądu i ciepła” – piszą Bartłomiej Derski i Rafał Zasuń.
Reklama
Reklama