Druga połowa lipca i początek sierpnia przyniosły ofensywę amerykańskiej dyplomacji w rejonie Indo-Pacyfiku. Sekretarz obrony Lloyd Austin tydzień temu odniósł bodaj najbardziej spektakularny sukces – sprawił, że prezydent Filipin Rodrigo Duterte potwierdził po miesiącach wahań dalsze obowiązywanie paktu VFA (Wizytujących Sił Zbrojnych), który od ponad dwóch dekad reguluje stacjonowanie amerykańskich sił zbrojnych w tym kraju, zasady ich rotacji, a także warunki prowadzenia ćwiczeń.
To skonkretyzowanie obowiązującego od 1951 r. traktatu o wzajemnej obronie i potwierdzenie ich relacji strategicznych, w obliczu narastającego zagrożenia dla Filipin i Morza Południowochińskiego ze strony Chińskiej Republiki Ludowej (niedawno USA ponowiły ostrzeżenie pod adresem Pekinu, że ewentualny atak na siły filipińskie uruchomi stosowne narzędzia traktatowe, włącznie z akcją militarną).
Dalekowschodnia podróż Austina obejmowała też Singapur oraz Wietnam. Oba kraje także z zaniepokojeniem obserwują rosnącą aktywność Chin, zagrażającą ich bezpieczeństwu. W przypadku tego drugiego kraju zacieśnianiu relacji z USA nie przeszkadza nawet trudna historia ani – delikatnie mówiąc – bycie przez władze w Hanoi na bakier z prawami człowieka. Amerykanie bardzo starają się przejść nad tym do porządku dziennego, zaś Wietnamczycy z wdzięcznością przyjmują od nich prezenty, m.in. dostawy szczepionek; niedawno pozyskali też nowoczesne kutry dla straży przybrzeżnej.
Reklama