Warunki postawione przez komisarz Neelie Kroes są drakońskie. By uniknąć zwrotu państwowej pomocy, majątek stoczni musi być sprzedany bez żadnych warunków wstępnych. Polski rząd nie będzie mógł się nawet domagać od ewentualnych inwestorów, by dalej tam budowano statki - pisze "Rzeczpospolita".

Reklama

Ale to jeszcze nie wszystko. Przetarg ma być otwarty, a polski rząd nie będzie mógł się domagać gwarancji zatrudnienia dla pracowników czy też przejęcia już zawartych kontraktów na budowę nowych jednostek. Niespełnienie tych zaleceń to konieczność oddania publicznych pieniędzy, a to z kolei oznaczać będzie bankructwo stoczni.

Przerażeni tymi wymaganiami Brukseli są związkowcy. "To gorsze niż upadłość z udziałem syndyka" - mówi Zbigniew Żmijewski ze Związku Zawodowego Stoczniowiec Stoczni Szczecińskiej Nowej. "W tym drugim przypadku mielibyśmy przynajmniej szansę na utrzymanie działalności gospodarczej" - dodaje.

Odpowiedź Warszawy na żądania komisarz Kroes jest na razie owiana tajemnicą. Jedno jest pewne - Bruksela dała na nią czas tylko do dzisiaj. Ale już widać, że w zasadzie nie ma dobrego rowiązania tej sytuacji.

Według wyliczeń Komisji Europejskiej, polskie stocznie dostały od 2002 roku od państwa 3,5 miliarda euro pomocy publicznej.