Matematycy z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego (ICM UW) wyliczyli, że w pierwszym półroczu 2021 r. liczba dodatkowych zgonów może sięgnąć 125 tys. Gdyby nie było żadnych ograniczeń, musielibyśmy się liczyć ze 155 tys. przypadków śmiertelnych, a chorych byłoby o milion więcej.
Mimo tych wniosków zdaniem analityków współpracujących z rządem obecnie wprowadzenie twardego lockdownu niewiele już da. Bo w pierwszych dniach kwietnia i tak będziemy świadkami szczytu pandemii, który "jest już zaprogramowany” i na którego wysokość nie mamy teraz wpływu. Wówczas średniotygodniowa liczba dziennych zachorowań przekroczy 34 tys.
W obliczu tych danych w otoczeniu premiera Mateusza Morawieckiego pojawił się pogląd, że wprowadzenie bardzo ostrych restrykcji nie będzie miało sensu i jest spóźnione. Tym bardziej że oznacza jeszcze dotkliwsze konsekwencje dla gospodarki.
W środę z takich rozwiązań – pod wpływem lobby przedsiębiorców – wycofali się Niemcy. Górę może jednak wziąć pogląd, że lepiej obostrzenia wprowadzić, niż za kilka tygodni żałować, że się ich zaniechało.
Jakie kolejne obostrzenia wchodzą w grę?
Wciąż więc wchodzi w grę zamknięcie sklepów budowlanych, przedszkoli i żłobków, zmniejszenie limitów klientów w sklepach czy ograniczenia w przemieszczaniu się.
Równocześnie rząd pracuje nad rozwiązaniami, które złagodzą gospodarcze skutki epidemii. Wśród pomysłów jest np. bon żywnościowy czy obniżka VAT w gastronomii do 5 proc. Jednym ze scenariuszy jest pomoc przy obniżce czynszów: wynajmujący mieliby zostać do tego przymuszeni.