Z danych, do których dotarł dziennik.pl, wynika, że tzw. zajęcia wierzytelności, które - jak czytamy w dokumencie - zostały przekazane organom egzekucyjnym wynoszą ponad 596 milionów złotych.
Biznes na długach szpitali kwitnie. "Przeważająca część tych zobowiązań należy do firm skupujących długi. Windykatorzy kupują je od np. koncernów farmaceutycznych poniżej ich wartości nominalnej. Później odzyskują zwrot całości z kilkunastoprocentowymi odsetkami" - powiedział dziennikowi.pl Wojciech Misiński, ekspert w dziedzinie służby zdrowia z centrum im. Adam Smitha.
Takie interesy mają przyszłość. Po reformie, jaką szykuje Platforma Obywatelska, za długi szpitali nadal będzie płacić Narodowy Fundusz Zdrowia. Jednak windykatorzy będą mieli więcej możliwości do zrobienia udanego biznesu. Jeśli zadłużone szpitale zostaną przekształcone w spółki prawa handlowego, to będą mogły być zlicytowane przez samorząd. Prawo pierwokupu będą mieli oczywiście wierzyciele.
Rząd zapewniał, że nie dopuści do prywatyzacji, w której za bezcen zostanie oddany majątek szpitali, bo najpierw chciałby je oddłużyć, by ich rynkowa wartość wzrosła. I tu może pomóc tzw. sekurytyzacja szpitalnych długów, czyli ich zamiana na obligacje. Wierzyciele byliby wówczas właścicielami papierów wartościowych. Tak więc, tak czy inaczej, mieliby dłużnika w garści.
Narodowy Fundusz Zdrowia ma poważny rachunek do zapłacenia za zadłużone szpitale. Dziennik.pl dowiedział się, że komornicy żądają od funduszu 600 milionów złotych. Kim są wierzyciele, którzy wysługują się komornikami? "Firmami windykacyjnymi, które kupiły długi szpitali" - mówi dr Wojciech Misiński, ekspert od systemu lecznictwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama